WIERSZE PISANE
ŻYCIEM (UŁOŻONE ALFABETYCZNIE)
Moja Myśl
Przewodnia - 1
Kocham Polskę i bliźniego swego
Prawdę mówiąc – tego mi życzliwego.
Nieprzyjaciół z latarką nie wyszukuję.
– Któż, jednak wśród nich, dobrze się czuję?
Pośród polskiej braci, często się składa,
Że jeden drugiemu świnię podkłada.
A jeśli takiemu, ktoś wytknie złe zachowanie.
Ten zaraz mu zarzuca nienawiści rozsiewanie.
Zaraz z siebie robi wielce pokrzywdzonego.
A gdy wyznawcy dorzucą szumu medialnego,
Trudno wtedy rozeznać – kto kogo bije?
Czy ten co płacze, czy ten co głośno wyje?
Takie praktyki cwaniacy często stosują.
I tym sposobem, wyznawców pozyskują.
Bo wielu obywateli, z Narodu Polskiego
Staje po stronie – Naród – oszukującego.
No i mamy to, co mamy
Miast salonu – rywalizujące kramy.
DO ŚWIATA - 2
Bądź nam przyjazny niepojęty świecie
Mroź zimnem – zimą
Grzej ciepłem w lecie
Wiosnę zsyłaj kwiecistą
A tylko jesień dżdżystą.
Każdy niech zna swoje miejsce w Tobie
I potrafi, pokornie położyć uszy po sobie.
Pewnie stąpać, też niech się nauczy
– Na tyle, by bliźniemu nie dokuczył
A ten – chocieś niepojęty
Kto Cię nie uszanuje, niech będzie wyklęty.
I mimo, że nie wszystko, na swym miejscu leży
Wiele, wiele czci od nas Ci się należy.
Toteż zawołam, z całej siły
Jesteś mniej straszny, a bardziej miły.
Wedle pisma, ponoć Bóg Cię stworzył
Szkoda, że dobra więcej nie dołożył.
Często wpadamy w dołki przez zło wykopane
I ulegamy pokusom przezeń podsuwanym.
I choć miało być zduszone przez Chrystusa Pana
Nadal jego siła destrukcji jest odczuwana.
Nadal zła owoce podtruwają ludzi
Dotąd, jego zapału nie udaje się ostudzić.
Pajęczyną nas osnuwa, tka pajęcze sieci
I cieszy się jak dużo ludzi w nie wleci.
Toteż coraz częściej spoglądamy w niebo
Myśląc, że w końcu wyjrzy z niego
Boskie oblicze, które
W końcu da złemu burę
A ono ogon podkuli
I w kąt piekła się wtuli.
DOBRO
Dobro, gdzieś się zapodziało?
Powróć i to już.
Bym się nie bał życiowych burz
Niech poczuję twój lekki wiew
Wciągnę cię w swoje piersi
Odetchnę twą świeżością
Uściskam z twą czułością
Połączę twe dłonie z moimi
I ze złem będziemy walczyć nimi
Nie mogę dłużej bez ciebie żyć
Coraz cieńszą staje się mego życia
nić
Pęknie, gdy sam będę ze złem się bić
Nie chciał bym ulec tak szybko złu
Chciałbym, z raz mocniej dołożyć mu
Dobro! - Nie zwlekaj
Wesprzyj mnie, w walce ze złem
Bo nie wiem jak z nim walczyć i czem
ANTONIMY - 3
Góry – Doliny.
Śmierć i
Narodziny.
Radość –
Smutek.
Kurka i
Kogutek.
Dobre i Złe.
Tak! i Nie!
Lato i Zima.
………………………..
– Niemal
wszystko!
Ma swego
Antonima
No i –
Sami zauważycie,
Jak mało singli
w bycie.
Każdy też wie,
Że coś się ma,
albo nie.
Zna też każde
stworzenie
Rozkosz jak i
cierpienie.
Każde, pewnie
coś zabolało
I każde
ukojenia doznało.
Wiemy, co
światło i cień
I co wynika
zeń.
Kiedy byśmy
odpoczywali
Gdybyśmy nocy
nie znali?
Lecz
najtwardsze dowody
To woda służąca
do ochłody
I żywota
podtrzymywania
– Jak też do
oczyszczania,
Wraz z ogniem,
bez którego
Nie byłoby
jadła gotowanego.
Służą do życia
podtrzymania
Ale i do jego
rujnowania.
Oboje, choć są
przeciwnościami
Są dla nas
udogodnieniami
Jak i wrogimi
żywiołami.
On służy także
do ogrzania,
Jak i do pożogi
powstawania.
Łatwo zauważyć
się daje,
Żeeeee!
Ogień i Woda –
zajadłe przeciwności
To twarde
dowody niejednorodności
Świata przez
nas użytkowanego
I przez nas
wypaczanego.
– Pewnie
Boskie Prezydium
Jak świat
stwarzało,
W każdym łożu
przeciwności układało.
Prześladowcę, z
wielbicielem
Wroga z
przyjacielem
Jak i
cierpienie i zadowoleniem.
BAJKA NA POLEPSZENIE NASTROJU - 4
W gaju zielonym
Przy cudnym stawie
Siadł żuk maleńki
na wiotkiej trawie.
Siedzi i myśli -
Boże stworzenie:
Skąd ja się
wziąłem?
Gdzie moje
korzenie?
Chodzę i chodzę,
czasem podfrunę.
A bywa nieraz, że
przez dzień cały
Toczę bez końca, śmierdzące
kule.
Weźmy, chociażby -
pasikonika.
Ten nic nie robi.
Ciągle tylko bryka.
Bez przerwy skacze.
To znów
przysiadłszy
W słońcu się
wygrzewa.
Dlaczego mnie się
tak nie powodzi?
Dlaczego wszystko
mi z trudem przychodzi?
A - może
tylko jak się patrzy z boku
To się wydaje, że
innym
Wszystko świetnie
idzie
I tak się pięknie
toczy
Jak po równym
zboczu.
Zawsze im z górki
Tylko nam pod
górkę.
Jak wszystko to
przemyślał
- Żuczek mały.
Zaraz mu lica
pokraśniały.
Kto wie?
Gdyby tak bardziej
Przyświeciło słonko
- ?
Pewnie by stał się
Czerwoną biedronką!
Oczywiście w kropki
czarne.
No! Już teraz życie
Nie wydawało by się
Takie całkiem
marne.
Szkoda że:
Wielu pogardza
"małymi żuczkami"
Uznawając siebie
"grubymi rybami".
BEZDROŻA - 5
Bezdroża kuszą,
choć wiemy
Że na nich łatwo
pobłądzić możemy
A mimo to, człowiek
na przełaj chadza
Myśląc, że skrótem
czas oszuka
Ale w zaroślach
bezdroży
Zło bez przeszkód
się mnoży
W cieniach drzew
się wyleguje
I wędrowców,
znienacka atakuje
Ale, wędrowcy, choć
wiedzą
Że w zakamarkach
bezdroży złe duchy siedzą
To i
tak na nie wkraczają
I z przeciwnościami
się borykają
Chyba w człowieku
coś siedzi
Co z
przeciwnościami lubi się biedzić
Temu też pnie się
niektóry
Nawet na najwyższe
góry
A przecież tam,
niemal zza każdej skały
Często wyskakuje
potworek zła niemały
I wspinacza ściąga
w dół
Tylko temu, by
przeszkodzić mu
By pokazać
widzimisię swoje
Stawiając na
szlaku, coraz głębsze wyboje
Jednak, bez walki z
przeciwnościami
Wszystko, na to
wskazuje
Że człowiekowi
czegoś
brakuje.
BEZSENNOŚĆ - 6
Ciężka do
zdefiniowania
Dokuczliwa niczym
zgaga
Wspomnieniami
pogmatwana
Łazi po
bezmyślności
Jak mrówka wśród
zarośli
Swoje fusy
uczuciowe
Wylewa wprost na
głowę.
Pod czaszkę się wciska
Wywleka z niej
skrytości
– najczęściej
przypadłości
A choć powieki
zamykamy
Kłuje w oczy
drwinami.
Czy pamiętasz te
draństwo
Któreś popełniał z
ochotą
– pyta
szyderczo.
Mimo ciemności nocy
Trafia w czułe
miejsca
Do głowy się
wdziera
Przyprawiając o
mdłości
Bolesne rany
rozdrapuje
Pławi się w naszej
niemocy
Często do samego
rana
– od północy.
„Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia
dostąpią” - 7
Tak
brzmiało hasło Światowych
Dni Młodzieży.
Zakrzyknę –
Miłości! Dodaj mi skrzydła!
Bym wzniósł się
ponad złego mamidła.
Odsłonił jego
fałszywe oblicze
I pozapalał oświaty
znicze.
Niechby wszyscy, to
prawdziwe ujrzeli
I już nigdy
wątpliwości nie mieli
Że zło – nawet to,
świecące tęczy barwami
Jest ziarnem
niezgody między nami.
Ono zawsze jest
przyczyną niestrawności
Choć ma cechy,
kuszącej
smakowitości.
Ono, niczym
drapieżnik się zakrada
Na zielone
pastwiska ludzkiego stada.
Rani, zabija,
wypacza prawdy wiary
Przypisując Bogu
ludzkie przywary.
Bo jak można
posądzić Boga miłosiernego
O przyjęcie ofiary
z Jezusa – Syna swego?
To zło ludziom w
głowach zakręciło
I większość, w jego
przekręt uwierzyło.
Nadal wierzymy w
Boga uzależniającego
Odpuszczenie
grzechu pierworodnego
Od złożenia sobie
ofiary z Syna Jedynego.
Jeśli pola wiary
nie będą, należycie pielęgnowane
To po wiekach
zauważymy, że są chwastami pozarastane.
Jeśli więc chcemy,
by każdy posiew wydał obfite plony
– Każdy skrawek,
pola wiary musi być odchwaszczony.
Wiara, także wymaga
pielęgnacji i odchwaszczania
A nie tylko ślepego
jej wyznawania.
Życie Chrystusa,
pośród ludu swego
Weźmy, za dowód
niemożności pozbycia się złego.
Bo chrystusowe
życie i Jego nauczania
Dowodzą potrzeby
nieustającego, ataków zła odpierania.
Bo Chrystus żyjąc
pośród ludzi
Jak oni,
odpieraniem ataków zła się trudził.
Tym samym dowiódł
rodzajowi ludzkiemu
Że zło dokucza nie
tylko jemu.
Toż to zło, boski
plan – rajskiego życia – zburzyło
Gdy Ewkę do
zerwania jabłuszka skusiło.
To też, Chrystus
biorąc krzyż na swe ramiona
Ukazał, że człowiek
też musi go dźwigać nim skona.
I by każdy z nas
nie czuł się pokrzywdzony
Kiedy krzyżem, jak
Chrystus zostanie obarczony.
Na Miłość Boską się
zdajmy
I Chrystusa, za
baranka ofiarnego nie uznawajmy.
Chrystus poświęcił
się dla rodzaju ludzkiego
By ten brał przykład
z Niego.
Dzielnie stawiał
czoło złu – gdy sił mu
stanie
A także nadstawił
pleców – gdy osłabnie.
Skutków sił
destrukcji, nie zawsze unikniemy
Więc bywa, że sami,
z cierpieniem pozostajemy.
I to w takich
sytuacjach Chrystus obok staje
I przebitą
gwoździem dłoń podaje.
Temu Chrystusa swym
Bogiem i Bratem uznajmy
I Jemu nieustannie
dziękczynną cześć oddawajmy.
Bóg – Człowiek
Bóg porzucił swe
niebieskie trony,
żeby człowiek nie czuł się porzucony.
dla człowieka, w sposób niepojęty
przez ducha świętego zostaje poczęty.
w łonie Maryi dziewicy zarodkiem się staje
ona - wybranka boga - na świat go wydaje.
w Betlejem mieście dziecię się narodziło
i do powstania nowej wiary się przyczyniło.
choć jego przyjście prorocy zapowiadali,
- przyszedł do swoich, a swoi go nie poznali.
tuż po narodzeniu pozbyć się go usiłowano.
dlatego rzezi niewiniątek w okolicy dokonano.
przerażono się boga człowiekiem narodzonego,
który przyszedł wskazać drogę do ojca swego.
– tak ongiś ludzie, na narodziny syna bożego zareagowali.
czy my dzisiaj „glorią in excelsis deo” byśmy go witali?
Bóg jest przy mnie
Boże! Gdzie jesteś?
Aaaa? – Nie
zauważyłem.
Jesteś tu przy
mnie.
Oczywiście!
Jak mogłem Cię nie
zauważyć?
Wiem! Wiem!
Nie musisz mi
przypominać.
- Jesteś podobnie
jak ja
Bezsilny wobec zła.
Cooo?
Nie mówić o
bezsilności
Lecz, o walce ze
złem ciągłości.
Aha!!!!!!!
Zło od zarania było
jest i będzie
Dobro atakowało.
A Dobro musi być
silne
Aby je skutecznie
odpierało.
Pewnie to prawda –
jedyna!
I to, że ono jest –
toooo
Ani moja, ani Twoja
wina?
Popatrzcie!
Widzicie?
Bóg mi przytaknął
Ale skrycie.
Palec do ust
przykładając
A potem …..?
Potem powiedział
- Bym się przymknął
I dłużej nie drążył
tego
Bo od samego
drążenia
Nie polepsza się
dzieło stworzenia.
CHĘCI
Prawda jest taka – uwierzycie, czy też nie.
Każdy z nas, sukcesu i życia wygodnego chce.
Zasilić, chęci czynem, rzadko kto się trudzi.
Toteż i wygód, nie za wiele pośród ludzi.
Nie wydadzą plonu, chęci czynem niezasilone
Podobnie jak rośliny wody pozbawione
– Sukces i wygody, to owoce chęci i czynu.
– Obadwaj z głodu padną, gdy się rozminą.
Tak bez czynu, jak i chęci, żyć się nie da.
– Bez tej pary zamęczy nas bieda.
Do godnego i zgodnego życia
dojedziemy
Gdy do woza, chęci z czynem zaprzężemy.
Tyle, że wozem ciągnionym, przez rącze rumaki
Musi kierować woźnica nie byle jaki.
– Wszak to od woźnicy będzie zależało
Żeby żadne koło o bezdroże nie zaczepiało.
Jak widać, jeszcze jedno doszło uwarunkowanie
By bezpiecznym było – wozem życia – jechanie.
– A może nikt nie zaneguje mego zdania
Że to cel wyznacza, dla się wymagania?
Toteż w życiu, nie zawsze cel osiągamy
Choć w jego osiągnięcie chęci i czyn wkładamy.
Na dojście do celu ma wpływ społeczna gleba
Temu, na bieżąco korekty wprowadzać by trzeba.
Temu też, by nie wylądować na dzikiej Rusi
Woźnica „naokoło głowy” oczy mieć musi.
I choć drogowskazy drogę wyznaczają
To nie zawsze ludziska, do celu docierają.
A wydawałoby się, że nasze życie
Powinno, same smaczne owoce rodzić obficie.
CHRYSTUS PAN
Chrystus Pan – Syn Boga naszego
Wcielił się w człowieka, złem nękanego.
Przeżył życie uwielbiany, jak i dręczony
– A zakończył je, do krzyża przygwożdżony.
Dlatego to wszystko się wydarzyło
By plemię ludzkie zauważyło
Że wszelkie trudy życia, jak i cierpienie
To konieczność, nie boskie swawolenie.
Że dźwiganie krzyża, przez Syna Bożego
To świadectwo niemożności pozbycia się złego.
CO
WIEMY
O czym powinien
wiedzieć, każdy z nas?
– O tym, że
żyje się tylko
raz.
Niewykorzystana
szansa – się nie powtórzy.
Jak nadejdzie
życia kres – to nikt go nie przedłuży.
Radości i
smutki – nieodłączni życia towarzysze.
Ja do nich –
dźwiganie krzyża – dopiszę.
A także, by na
pułapki przygotować swe ciała.
Z autopsji
wiem, że czekają, niczym wilków zgraja cała.
CO
WIEMY?
O! Wielki
Wszechświecie!
O! Wielki Boże!
- Czy każde z tych wezwań
Jedno znaczyć może?
Różne wizje przed człekiem
Roztaczali mędrcy.
A pytanie o Boga
Nadal ludzi dręczy.
Jedni mówią, że wiarą
Boga się wyznaje.
Inni znowu, że człowiek
Boski obraz daje.
Gdzie ten Pan Bóg mieszka?
W niebie - powiadają.
W niebie gwiazdy, planety
Wespół przebywają.
Chodzą sobie po niebie,
Różne tworząc znaki.
Skąd biorą energię,
By przebyć te szlaki?
Nasza ziemia, też w niebie.
- Dobrze sobie radzi.
Podobała się, widać Bogu,
Bo ludzi na niej osadził.
Nikt, oczywiście nie wie,
Kiedy i jak się to stało.
Bo, choć o sobie dużo wiemy,
Ciągle, jednak dużo, dużo - za
mało.
CZAS
Przed – czasem – uklęknę
Oddając pokłon rzeknę:
Czasie!
– Tyś podobny Bogu!
Tyś ważną nogą w „Trójnogu”!
A na Trójnogu cały wszechświat stoi.
– Poza nim, nic się nie ostoi.
Wy – Czas, Przestrzeń i Życie
Filary bytu stanowicie!
Zapewne Wy – władcze – trzy wielkości
Przetrwacie, od minus, do plus nieskończoności.
Wszak początku i końca waszego nie znamy.
Jedynie co wiemy – to to, że w Was trwamy.
Bez Ciebie – Czasie – nie ma istnienia.
Odmierzasz życie każdego stworzenia.
W Tobie odbywa się ożywianie
I w Tobie, też umieranie.
– Jesteś Panem rozniecania i wygaszania!
Jak i przedziału, między nimi trwania.
Jednak mimo swej ważności
Nie wyzbyłeś się relatywności.
Cwałem wydajesz się jednemu
Stępem, zaś drugiemu.
Twój bieg, nieustający
Z nikim i z niczym się nie liczący
Jednemu zaszkodzi
A drugiemu dogodzi.
Nieczułyś na prośby i błagania
Odmawiasz datków przyjmowania.
Nikt Cię nie zjedna, ani przekupi.
Jedynie fart, gdy się, do Cię
przycupi
Potrafi chwycić garstkę chwili
Która człekowi życie umili.
Wspomnę – moja śp. Mama
Często powtarzała
– Pamiętaj! Czas leci, czas nie czeka
Czas goni i czas ucieka.
– I jak tu pojąć Cię?
– Czy ktoś oświeci mnie?
Nie! Nie! Nie!
Nie będę dłużej drążył Cię.
– Pewnie wchodzisz, z Bogiem w układy
Temu nie ma na Cię rady.
Tak! Tak!
Musisz mieć z Bogiem wiele wspólnego
Jako że nic nie zadziała bez przyzwolenia twego.
Aleee? Ale czy Ty z Przestrzenią i Życiem
– W Bycie
Spełniacie swoją rolę należycie?
A czy, chociażby wiesz, Ty – Czasie
Dokąd nas wieziesz, w swej kolasie?
– Cooo?
Co ja słyszę? – Nie uwierzycie!
On – po niewczasie
Nie wspominając o swej kolasie
Rzecze: Beze Mnie, Przestrzeni i Życia
Nie byłoby żadnego „Bycia”.
DOBROBYT
By
dojść do dobrobytu
Nie
koniecznie potrzeba sprytu.
Bardziej
się opłaca
Na
karku głowa i solidna praca.
Jak
te dwa warunki spełnimy
Długo
na dobrobyt czekać nie musimy.
Tyle
tylko, że te warunki
dwa
Ciężkie
są do spełnienia.
Najłatwiej
partactwo ludziom wychodzi
Tyle,
że …. ono tęgo szkodzi
I
choć, o tym wszyscy wiemy
Od
wieków wyzbyć się go nie możemy
Skąd
i jakiej zyskiwać pomocy
By
człowiek był bardziej ochoczy
Do
rękawów zakasania
I
uciechy, z solidnej pracy czerpania
Gdyby
ktoś to wiedział
To
nie na Facebooku, a Parnasie by siedział.
I
tam wiódł boskie życie
Czekając
na przybycie
Natchnienia,
weny
Po
ich przybyciu wrócić na areny
Głosząc,
jak robić i co
By
solidna praca stała się przyjemnością.
Otóż
jak zasłyszałem
Nie
ma takiej możliwości
By
czerpać, z solidnej pracy przyjemności.
Solidna
praca wysiłku wymaga
Któremu
nie po drodze z przyjemnością
On,
znów może objawić się dolegliwością.
Chyba
solidnej pracy z przyjemnością nie ożeni.
Trzeba
przyjemność na coś innego wymienić
Przychodzi
mi do głowy pomysł nowy
–
Zaprosić solidną płacę do zmowy
Ta
także może zachęcić pracującego
Wszak
pozwoli przyjemność zakupić dla niego.
To
byłoby tak, bez mała
Jakby
był wilk syty i owca cała.
DOBRY BÓG!
Zrobił, dla nas wszystko, co mógł.
A zapewne, każdy z nas dostałby się do nieba
Gdyby dzielił się z bliźnim - przysłowiową - kromką chleba.
Że każde z nas odejść musi, z gołymi rękoma – wszyscy wiemy.
Czemu więc, dążności do zasobności wyzbyć się nie możemy?
DZIEŃ
Dzień jak co dzień - czasem się słyszy.
- Czyż w każdym tyleż zgiełku i tyleż ciszy?
Czy każdemu nadamy miano - miły?
A jeśli, w nim destrukcji siły nam ćwieka zabiły?
Czy wtedy, z jego biegu będziem się cieszyli
I chętnie, w swych progach bliźnich gościli?
Czy każdy dzień, nas traktuje, jako swe dzieci?
Co powie ten, któremu słońce w oczy świeci?
„Dzień, jak co dzień” – coś mi się wydaje
Całej prawdy o dniach nie oddaje.
To zwykła pobieżność, dni postrzegania
I biegu rzeczy – z grubsza traktowania.
Bo gdybyśmy się przyjrzeli należycie
Zauważylibyśmy różnice, już o świcie.
– A i sny, o swe prawa się upominają
Jako że dnie, o północy się zaczynają.
– Na to, co w danym dniu będzie się działo?
Wielość zdarzeń, wpływ będzie miało.
Każdy jest kowalem swego losu – powiadają.
Ci, wpływu zdarzeń, na los nie uwzględniają.
– No, bo jeśli zdarzenia kształtują nasze dni
To czy zawsze, obraną ścieżką będziemy szli?
Ale choć wiemy, że nie wszystko od nas zależy
Działajmy, bo dobro, samo, ku nam nie przybieży.
Weźmy, więc w dłonie, kilofy i młoty
Nie bacząc na wszelakie, dnia wykroty.
Kujmy swoje losy, póki doczesne ciało
Parę kropel energii będzie zawierało.
Okryjmy je, więc płaszczem
pomysłowości
On ułatwi odpieranie ataków przypadkowości.
Im więcej, szkodzących zdarzeń odeprzemy
Tym większy wpływ, na bieg dnia osiągniemy.
Dziękczynienie
Dzięki
Ci Panie Jezu, za stanie się jednym z nas
I
przeżycie pośród nas, ziemskiej doczesności.
-
Nie uchylałeś się przed oddziaływaniem podłości.
Doznawałeś,
jak każdy z nas chwały i sromoty
Nie
uchylając się od wejścia na szczyt Golgoty.
Wielbiąc Cię – składam
Dziękczynienie.
Bo
Ty z miłości do człowieka – swego stworzenia
Zgodziłeś
się na śmierć krzyżową i upokorzenia.
Nie
poskromiłeś tych, co Cię biczowali
Ani
tych, co do krzyża przybijali.
Oby Cię wszystkie Narody
wyznawały!
Tyś
stał w szeregu, pośród nas.
Tak
Ciebie, jak i nas, jednako traktował czas.
Dzięki
temu ludzie zostali uświadomieni
Że
nie zostali, na tym łez padole porzuceni.
Jako
Bóg – człowiek, dzielisz nadal życie z nami.
Boś
zstąpił z Nieba, nie dla człowieka wykupienia
Lecz
poświęciłeś się – dla człowieka pocieszenia.
A
także by człowiek nie postrzegał świata boskiego
Jako
błądzenia, po bezdrożach – nieustannego.
By
nie wyrzucał Bogu, okropności istnienia
Lecz
zauważył niemożność, przeciwności pogodzenia.
By
zauważył konieczność istnienia dobra, obok zła
Bo
tylko – w ich międzypolu – wolna wola sens ma.
I choć determinantą,
stworzeń fauny istnienia
Jest
pokarm sporządzony z ciała innego stworzenia
To
uwierzmy, że nasz – w Trójcy jedyny – Bóg
Stworzył
wszystko, tak dobrze, jak tylko mógł.
I
gdybyśmy, od tego cokolwiek odjęli albo dodali
To
byśmy więcej dolegliwości, w życiu napotykali.
Godne
Życie
Że każdy z
lewicą ma związki od urodzenia
Tłumaczyć
nikomu tego nie trzeba.
Choć przyznać
by należało,
Że nie każdemu,
o tym w głowie zaświtało.
Dzisiaj
większość, za prawicą się opowiada.
Nie bacząc na
to, że słabiej lewą ręką włada.
Mnie Lewica Społeczna kojarzy się z
ręką lewą,
Tą słabszą,
mniej sprawną, pomocy oczekującą.
A z lewactwem
nic wspólnego, nie mającą.
Dzisiaj ci, co
rozwiązłością moralną się szczycą
- Oni
najczęściej obwołują się Lewicą.
Człowiek słaby,
w korytarzach życia zagubiony.
On oczekuje
wsparcia do obrony
Przed
„zwierzętami” drapieżnymi
Za każdym
rogiem nań czyhającymi.
Bo ludzie
podobnie, jak zwierzyna dzika
Napada i
zagryza słabszego osobnika.
Słabsi, dla
obrony powinni, swe szeregi zwierać.
By
bezpieczniej, przez życie mogli się przedzierać.
Niech im dobro
wspólne przyświeca w działaniu,
A organizacje
niech skupią się na, ludzi wspieraniu.
Niech Lewica,
ludzkimi problemami się zajmuje.
A niech
apostazji i rozwiązłości nie promuje.
Lecą liście z drzew
Liście
z drzew spadają.
Z
nich kobierce zadziwiają.
Nie
wszystko co spada
W
kobierce się układa.
Mówią,
że liści spadanie
To
zwykłe oddawanie
Matce
ziemi, tego co skona.
–
By powróciło do jej łona.
Drzewa
ich żałują.
Bez
nich dziwnie się czują.
Temu
gałązki do nieba wznoszą.
O
rychłe nadejście wiosny proszą.
Bezradne
niebo im współczuje.
Robi
co może – popłakuje.
Pora
liści opadania
Pełna
skojarzeń wokół umierania.
Bo
tak akurat się składa,
Że
w dzień pierwszy list-opada
Smutkiem
lica powlekamy
I
tych co odeszli wspominamy.
Wspomnienia
szeleszczą w głowie
Jakby
były, z liśćmi w zmowie.
–
Bywa, czasem zatrzepocą.
–
A czasem oczy zawilgocą.
Czasem
wzrok za liśćmi pogoni.
Wyobraźnia
podszeptuje: – To Oni?
–
Skąd mam wiedzieć!
LOSY
LUDZKOŚCI
Losy ludzkości
chadzają krętymi drogami.
A my z nich
nawet wykrotów nie usuwamy.
I choć długie
są dzieje ludzkości
– Nic nas nie nauczyły
błędy z przeszłości.
Co gorsze,
zamiast wzajemnego wspierania,
Szukamy
sposobu, nad innymi zapanowania.
A że bardziej
smakuje życie w wolności.
Nie każdy godzi
się na niewoli uciążliwości.
Stąd krwawe
plamy zawiera historii księga.
Z dawien dawna –
jak odwieczna pamięć sięga.
Czy kiedyś się
zdobędziemy i nasze przywary
Przepędzimy,
hen – na wszechświata bezmiary?
Zapytany – nie
udzielił bym innej rady,
Jak tej – by
wejść z Bogiem w układy
I prosić Go –
Panie! Panie!
- Mniej nad
nami zmiłowanie.
Spraw – byśmy
się odmienili
I –
najzwyczajniej – się polubili.
Niechby już
zawsze, traktował jeden drugiego,
Nie, jak
niewolnika, lecz, jak sobie równego.
Jeśli o to Go
poprosimy – wierzcie – On sprawi,
Że księga
historii, nigdy się już nie zakrwawi.
MAM COŚ DO DOŁOŻENIA, NIE TYLKO PZPN-OWI - 22
Mnie się wydaje, drodzy Panowie i Panie,
Że przywódcom PZPN należy się tęgie lanie.
Wszak swoją przewrotnością tak sprawili,
Że respondenci, głosując za logo, nieświadomi byli,
Jednoczesnego usunięcia z nich Orła Białego,
Który jest chlubą i godłem Narodu Polskiego
Może to zasobność amerykańskiej ?Nike? sprawiła,
Że władza, na likwidację Orła Białego się zgodziła?
Chyba, że Ci z wyższej półki ostro zadziałali
I piłkarzom koszulki z Orłem Białym pozdzierali.
Powiadają że polski rząd chce, Polskę europeizować,
I dlatego Polskie Orły, z koszulek trzeba pozdejmować.
Widać wybrać, dbającej o Orła władzy nie potrafimy?
Może wkrótce kurczaka, na fladze narodowej zobaczymy?
Dlatego teraz, nie wierzgajcie rodacy moi mili.
Zagłosowaliście na nich - samiście do tego się dołożyli.
Tak czy owak, głosuję za powrotem Orła Białego.
Bo Patrioci z czcią i lubością patrzą, na niego.
MEANDRY
FACEBOOKOWYCH ZACHOWAŃ
mój materiał
z rzadka jest skomentowany.
- może każdy z nas przez resztę jest
nie rozumiany?
kiedyś jedni
drugich komentowali
i tym samym
wzajem się ożywiali i ubogacali.
dzisiejszy
deficyt wzajemnego się komentowania
to oznaka,
łączących nas więzów rozluźniania?
boję się,
oby do więzów rozluźniania
nie
przyczyniła się chęć wywyższania.
czasem mi
się wydaje, jakoby polacy
za gorzkie
uznali, owoce bliźniego pracy.
a przecież,
jak długo istnieje świat
słabszy
chciałby, z silnym być za pan brat.
pośród
polskiej braci, często się zdarza
że
silniejszy słabszych nie zauważa.
stąd atmosfera
wokół chmurną się staje
i miast
rajskich, marsowe otaczają nas gaje.
a mnie się
kiedyś przyśniło
że w nich
sobiepaństwo się rozgościło.
wielu
członków spośród niego
z góry
traktowało współplemieńca swego.
inni mocno
się temu stanowi dziwowali
bo, w nim
coś osobliwego zauważali.
zauważono,
że nad innych się wywyższają
ci, co sami
siebie nie doceniają.
widziano jak
sami sobie udowadniali
że są
wielcy, a nie mali.
no i być
może, innych komentowanie
uznali, za
samym sobie uwłaczanie?
szkoda! bo
ich zachowanie
powoduje,
jakości życia obniżanie.
nawroty do
innych pogardzania
przyprawia
mnie o serca drgania.
już nie
wiem, czy coś innego mi pozostaje
prócz udania
się na rozstaje
by tam wołać
- panie! panie!
miej nad
nami zmiłowanie!
spraw byśmy
się wzajem szanowali
i jedni
drugich, życzliwie traktowali.
wszak
wzajemnego poszanowania potrzeba
niczym
kromki, powszedniego chleba.
MIŁOŚCI NAM POTRZEBA
Miłości nam potrzeba
Jak kromki powszedniego chleba.
Jakbyśmy się miłością obdarzali
To byśmy ze sobą nie wojowali.
Cóż, więc stoi na przeszkodzie
Aby kochać i żyć w zgodzie?
Powiem wam – zło mi się zwierzyło.
Powiedziało – za dobrze by się wam żyło
Jak byście sobie, pod rękę chadzali
I wzajem siebie miłością obdarzali.
Nie każdy też dozna szczęścia w miłości
Często będzie ona przyczyną boleści.
A miłość
jedynie wtedy piękne oblicze ma
Gdy, w jej okolice nie dopuścimy zła.
Toteż szczęścia w miłości nie zaznamy
Jak jej plastrami dobra nie poobkładamy.
Niech nasze słowa plastrami dobra się stają
Wtedy nasze serca miłością zapałają.
Moje refleksje Bożenarodzeniowe 2014 - 25
Kolejne Boże Narodzenie już mija.
Lecz potrzeba godnego życia nie przemija.
Wyciągnijmy więc dłoń do bliźniego
I potraktujmy go jak brata swego.
Pochylmy się nad ułomnymi,
By nie czuli się osamotnionymi.
Dzielmy się chlebem, nie tylko od święta
Prostujmy drogę życia, by nie była kręta.
Nie odwracajmy się od bliźniego w potrzebie.
Niechby był nim ten, co w śmietniku grzebie.
Wszak Słowo, co z Dziecięciem przybyło
Równość i braterstwo wszystkich głosiło.
Więc gdyby tak serca nasze się pojednały
To oczy nasze, wojen by nie oglądały.
Wszyscy dążmy zapamiętale do pojednania.
Zaniechajmy wzajemnego wykorzystywania.
Każda łza uroniona przez bliźniego
Niech będzie przyczynkiem bólu naszego.
Wszyscy też do celu obranego dotrzemy,
Gdy ze złem bratać się nie będziemy.
No to: Obyśmy w dobrym zdrowiu długo żyli.
I – pamiętajmy – swemu bliźniemu nie szkodzili.
Na chwałę
beatyfikowanego Papieża Polaka
–
Jana Pawła Drugiego
Chciałbym uczcić beatyfikację Papieża naszego
Co zasiadł na Stolcu Piotrowym z woli Boga
najwyższego.
W Wadowicach rozpoczęło
się Jego życie.
Choć decyzję o tym podjął, zapewne Ten, na szczycie.
A wiecie dlaczego Bóg wszystko tak sprawił?
Dlatego, by On narody z ciemności wybawił.
Ale to Chrystus wybawił ludzi z grzechu otchłani.
Ale tacy jak On wydają się wprost z nieba zesłani.
Aby dzieło Chrystusa nigdy nie zostało zapomniane,
A w potrzebie, jak i zwątpieniu, było wykorzystywane.
Wielka charyzma papieża, Jana Pawła drugiego,
Przyczyniła się, do upadku ustroju totalitarnego
W wielu państwach Środkowo-Wschodniej Europy,
Które znajdowały się pod naciskiem radzieckiej stopy,
Odzyskano wolność i obywatelskie swobody.
To, między innymi były Jego pontyfikatu – płody.
On, odwiedzając kraje, ludzi do działania zagrzewał.
Mocą swego słowa wszelkie wątpliwości rozwiewał.
Wielkie rzesze ludzi na spotkania z Nim przybywały.
Za każdym razem
poprawę swego życia obiecywały.
Świat, na oścież otwierał, przed Nim wrota swoje.
Nawet innowierców świątynie rozwarły swe podwoje.
Wchodził do nich cicho z szacunkiem, bez hałasu.
– Lubił chodzić w góry, na pewno używał kompasu.
Lecz kto Mu, do „Ściany płaczu” azymut wyznaczył?
Czy Chrystus Go tam zawiódł, aby Żydom przebaczył?
Do meczetu Ummajadów –dotarł bez wielkich trudności.
Widać drogę oświecała mu wizja pojednania w
przyszłości.
Trzeba dodać by było, że w wizytach, których złożył
wiele.
Bywało, że witali Go nieprzyjaźni, a żegnali
przyjaciele.
Wielki, szacunek Matka Chrystusa u Niego miała.
To Ona Go wspierała i swą opieką otaczała.
Na pewno Go kochała, jak matka syna swego.
I ludzi napominała za pośrednictwem słów jego.
Ona od śmiertelnej zamachowca kuli, Go uratowała.
I w ciężkich życia chwilach Mu sił dodawała.
Za Jej przyczyną papieska moc świętości tak wielka
była,
Że bez użycia przemocy berliński mur rozkruszyła.
Ona też u Boga Ojca, dla Papieża łaski wypraszała.
Na pewno łaską boską Jego dusza była przepełniona,
Bo bez niej zmiany oblicza świata, nikt nie dokona.
A że świat się odmienił, jak On kościołowi przewodził.
Nikt nie zaprzeczy, bo to On komunizmowi zaszkodził.
Każde z dzieł Jego nosi w sobie znamiona cudowności.
Niech będą dowodami, dla postulatorów, Jego świętości.
Nam pozostaje tylko prosić Wszystkich Świętych,
Aby serdecznie powitali w swym gronie Papieża naszego,
A Boga, by pozwolił, na zajęcie w nim miejsca godnego.
Na Wielkanocne Święta
- Wiosennymi Świętami.
W tę Wielką Noc, Chrystus śmierć pokonał.
Musiał być Bogiem, skoro tego dokonał.
Wrócił do swoich lecz oni nie poznali jego,
Choć mówił o zmartwychwstaniu, za życia swego.
Widząc Go, oczom własnym nie dowierzali
Dopiero w drodze do Emaus na oczy przejrzali.
My też często nie zauważamy Jego obecności
I dlatego popełniamy tak wiele podłości.
Może więc teraz, w nadchodzącą niedzielę
Przyrzeknijmy sobie wiele przyjaźni szczerej.
Niech każdy ręce wyciągnie przed siebie
I wypowie: Jestem zawsze z Wami w potrzebie,
Liczcie na mnie, bo waszym bratem chcę być
Razem się cieszyć i razem gorycz życia pić.
To przyrzeczenie żebyśmy zawsze pamiętali
I w potrzebie bliźniemu zawsze pomagali.
NATRĘTNE
MARZENIA
Siedzą we mnie,
mamią barwnymi wizjami.
Uwierz - życie
zapłonie wszelkimi tęczy barwami.
Krzywda zniknie
z życia człowieczego,
A ze świecą
trzeba będzie szukać człeka podłego.
Nawet jeden
drugiemu przyjacielem będzie.
Wystarczy, gdy
człek złych cech się wyzbędzie
Co one ze mną
wyprawiają - znaczy - te marzenia?
- One oczekują,
ode mnie, do Boga się zwrócenia.
Co ja mam
zrobić - człowiek nie młody?
- Mam się
bawić, z Bogiem w podchody?
Najlepiej,
jakby ktoś Jego uwagę odwrócił,
To ja wtedy,
bym Mu na biurko podrzucił
Sprawy, z mych
marzeń, do załatwienia.
- Może by się
doczekały, na realizację przyzwolenia?
Zanim
jakiekolwiek przedsięwezmę kroki,
Chciałbym się
pozbyć, z głowy swej pomroki.
Bo co prawda
marzenia w głowie namieszają
Ale zrealizować
podtykanych wizji nie pomagają.
A mnie czeka
wejście w boskich niebios progi
Przekraczając
je, nie mogą ugiąć się pode mną nogi.
W tym jasność
umysłu, jedynie mi pomoże.
Ona doda wiary
i wszelkie słabości przemoże.
Prawda - wiary
potrzeba do marzeń realizowania.
Wiedza
potrzebniejsza, do przeciwności pokonania.
One zewsząd
czynnego człowieka obstępują
I najczęściej
jego zamierzenia w zamyśle rujnują.
Skąd by
zaczerpnąć wiedzy o Wszechmocy
Takiej, co
wesprze, udzieli w potrzebie pomocy?
Muszę Nowy
Testament zabrać ze sobą
On mi ułatwi
porozumienie z Ojca Osobą.
Tyle, że on
wielokrotnie był tłumaczony
Więc może być,
także błędem obarczony.
Co zrobię, gdy
Chrystus zdziwienie wykaże,
Jak Mu Pismo
święte z błędami pokażę?
Ktoś może mi
powie - sięgasz za wysoko.
Ale to nie
grzech - sięgać gdzie nie sięga oko.
NOCNE
WYZNANIA
Z wczoraj na
dzisiaj - podczas nocy zarywania
Postanowiłem
wyrzucić z siebie, dręczące wyznania.
I niech walą
się na moją, starą głowę gromy.
Niech mnie
przeklinają, chciwe skarbów gnomy.
Wypowiem
głośno, nie bacząc, choćby i na tęgie lanie,
Żerującym na
ludzkim cierpieniu hienom, swoje zdanie.
Więc
przyjmijcie - choćby i sławni chciwcy - do wiadomości
- Uzależnianie,
leczenia od ilości kasy, to hańba ludzkości.
Lecznictwo, jak
wiadomo "Służbą Zdrowia" jest nazywane.
Czemu, z
zaspokajaniem komercyjnych potrzeb jest zrównane?
Gdyby państwo,
z nałożonej roli dobrze się wywiązywało,
To, w USA szukać
ratunku dla Kajtka by nie musiało.
Bo państwo jest
nie tylko od, armii urzędniczej utrzymania,
Lecz także, od
potrzeb zdrowotnych, obywateli zaspokajania.
Kończąc,
zapytam: Czy jest coś bardziej podłego
Od żerowania,
na nieszczęściu bliźniego swego?
Nocna zmiana
– Nocna Zmiana? – Niczym krzak dzikiej róży
– Tej polnej – której, każdy kolec do obrony służy.
Toteż, często, z krzaczka niepozornego
Tworzy się gąszcz, nie do pokonania, dla pieszego.
Niczym knajpy, przy drogach się pousadzała
I często, swym „kwieciem” posłów zniewalała.
Zaś, swymi kolcami takiego, boleśnie kłuje
Który – jej uformowania – próbę podejmuje.
– I choć od jej wykiełkowania minęły długie lata
Wielu, jej cierni się boi, niczym szkapa bata.
O mojej Matce – Ojczyźnie
(Przeniesione
z dawnych lat)
Skrępowane ręce, nie zdolne do
działania.
Bez odzewu także, na ludzkie
wezwania.
Skołatana głowa w rozterce się
miota.
I nogi stężałe, nie mogą dać korka.
Przyjaciele patrzą na Nią ze
zgorszeniem.
Rady dają, lecz nie dają wsparcia
swym ramieniem.
Znowu samej sobie przyszło członki
leczyć.
Nawet nie ma Jej komu w chorobie
pocieszyć.
A tu mary czekają, by w ciało ostre
kły zanurzyć.
Lecz ciała nie będzie! Ona wszystko
zdolna przeżyć.
Niechaj tylko wiatr mocny powieję i świeży,
Wymiecie bród i kurz co po kątach
leży.
Niechaj tylko z nieba deszcz lunie
rzęsisty ,
Co brudy spłucze, by każdy potok był
przejrzysty.
Wtedy czyste strumienie w żyły się
zamienią,
A pobudzone serca na nowo zabiją.
Lico Jej zapłonie zdrowej krwi czerwienią.
I członki wszystkie razem na nowo
odżyją.
Wtedy głos dźwięczny usłyszą jej
dzieci,
Który od morza, aż po gór szczyty
wzleci!
Wtedy zadrżą synowie i córy obłudą
podszyci.
- Czy ich Matka przygarnie, czy też
znienawidzi?
Lecz Ona tylko szeroko rozłoży,
matczyne ramiona.
I nawet podłe dusze przytuli do
łona.
Tak jak każda Matka, choćby
pogardzona,
Nie odrzuci swych dzieci zemstą
prowadzona
Czy treść powyższych wersów się
zdezaktualizowała?
Czy po dziesięcioleciach nadal
aktualna pozostała?
Jakby ktoś odpowiedział na te
pytania.
Nabrał bym o teraźniejszości
większego rozeznania.
Oddanie się Jezusowi
Jezu Chryste – Boże mój i Panie.
Oddaję Ci się, bez reszty we władanie
– Więc, umysł, serce i dłonie moje
Niech się staną, jakoby narzędzia Twoje.
Przyjmij je i użyj wedle swej woli.
– Wyschnie wówczas wiele źródeł niedoli.
Bo Ty patrząc z nieba wysokiego
Dojrzysz każdego – złem emanującego.
Zło – szybko dostrzeżone
W zarodku może zostać zduszone.
A szybkie, ze złem się rozprawianie
Pozwoli dobru na rozprzestrzenianie.
O!! gdyby tak dobro świat opanowało
Nic już życia, nam by nie obrzydzało.
No i nie tylko w maju
Żyło by się nam jak w raju.
Odezwa do
Polaków
Drodzy Rodacy!
Nie uważajmy, za zło konieczne - pracy.
Uszanujmy rodaka swego
Na ławce życia - obok - siedzącego.
Przetrzepmy, od czasu do czasu tyłek głupocie
Bo ona staje w poprzek - dobrej robocie.
Rzadko odróżnia dobro od zła
Lecz twierdzi, że na wszystkim się zna.
Sprawiedliwe prawo ustanawiajmy
I jego przestrzeganie wymuszajmy.
Swawoli nie traktujmy jak Wolności!
Swawola – to prosta droga ku upadłości.
Często, swawola szaty wolności przywdziewa
I nimi popełniane nieprawości przyodziewa.
Ludziska zwiedzeni swawoli szatami
Darzą ją tymi samymi, co wolność uczuciami.
Ona je, na swoje potrzeby wykorzystuje
I coraz otwarciej prawą wolność atakuje.
Powiem – przed swawolą się nie obronimy
Jeśli wolności od swawoli nie rozróżnimy.
Pomocne, w rozróżnianiu tych dwóch wielkości
Będzie przestrzeganie zasad praworządności.
Zauważmy - prawo jak bumerang powraca!
– Jedynie ono, do porządku przywoła krętacza.
– Gdybyśmy więc prawo w posadach umocnili
To swawolnicy za nos by nas się wodzili.
Do tego wszystkiego zgody nam
potrzeba
Jak kromki powszedniego chleba.
– Ta, gdyby w miastach i siołach
gościła
To Polski, nie opuściłyby, zdrowie,
jak i siła.
Wrogów zakusy byśmy w zarodku zdusili
I Niepodległością, po dziś dzień się
cieszyli.
Odrodzenie
Odrodzić się! raz jeszcze!
I jeszcze raz!
Dla nas się odrodzić i w nas.
Świtem dnia stanąć u progu.
Ciemności rozjaśnić światłem słońca.
Kroplami rosy zraszać źdźbła,
Własnych zamierzeń i dokonań.
Budować! Burzyć!
- Wspólnie razem!
Jedno i drugie wziąć za cel.
Popioły zdmuchnąć!
Żar niech tryśnie!
Wyłamać schorowane drzewa.
I las posadzić; sam - sosnowy.
Żeby powietrze niosło żywiczną woń.
Grobem zasypać smrodliwe wody,
Co liście gniły w nich przez lata.
- Zgnilizna?
Przecież potrzebna jest do życia.
Więc odradzajmy się na niej.
Świtem dnia
I gorącem słońca,
Wonią żywiczną,
Nieśmy słowo odrodzenia.
Ofiara
mszalna
Módlcie się, aby moją i waszą ofiarę
przyjął Bóg Ojciec Wszechmogący.
A solidarni z kapłanem wierni takiej odpowiedzi kapłanowi udzielają:
Niech Pan przyjmie ofiarę z rąk twoich na cześć i chwałę Imienia swojego,
A także na pożytek nasz i całego Kościoła
świętego.
Natłok myśli i skojarzeń ugniata moją
skołataną głowę.
- Bo jak mam znaleźć, dla aktu złożenia
ofiary, inną wymowę
Od tej, jaką miał on w pogańskiej zamierzchłości?
- Czyli oczekiwania, od obdarowanego Bóstwa przychylności?
Źródłem łaski, jaką nas obdarza jest
miłość nieskończona.
I nigdy, od naszej ofiarności, nie
jest uzależniona.
Nieee! - Natura Boga
Chrześcijańskiego
Nie może mieć z pogaństwem nic wspólnego.
Dlatego powinniśmy, z Chrześcijańskiej Wiary
Usunąć obrzęd - składania Bogu Ojcu - ofiary.
Nawet z kątów powymiatać pogańskie rytuały.
A wołaniem - Hosanna na Wysokości- przydawać Bogu chwały.
Bo dzieło stworzenia świata, a na nim życia wszelakiego
Zobowiązuje stworzenia, do uwielbienia stwórcy swego.
Jezus Chrystus - Syn Boga Chrześcijańskiego
Nie został złożony w ofierze dla Ojca swego.
On ofiarowując się wcielić, w człowieka, uczynił to z miłości
Aby człowiek nie wyrzucał Jego Ojcu życia uciążliwości.
Ludzie bowiem, na wyżyny boskie, kosym okiem spoglądali
I nieustannie, dokuczliwości zła, Bogu wyrzucali.
- Tak! Sam nie wie co cierpienie, co głód i poniewierka,
Co ból, choroby, poniżenie, co pogarda i rozterka.
Czemu to, nam stworzonym, na obraz i
podobieństwo swoje
Nie rozwarł na oścież swych niebios podwoje?
Jezus Chrystus - Syn Boga
Chrześcijańskiego
Zstąpił z nieba, za sprawą Ducha Świętego.
Z Marii Dziewicy przyjął ludzkie ciało,
Przeżył życie, jakie na ów czas, niejednemu się przytrafiało.
Głosił Słowo Boże, aby ludzie wiedzieli,
Że nie wszystko mogą mieć, co by chcieli.
Że Dobry Ojciec Jego, przy stwarzaniu
świata
Nie mógł uniknąć destrukcji czynionej przez swego „brata”.
„Brata”, którego Złem wszyscy nazywamy
I z którym, na co dzień, od zarania się spotykamy.
Zadaniem Chrystusa, Syna Ojca Przedwiecznego było
Podzielić uciążliwości, jakie życie ludzkie w sobie kryło.
Przez to, z ludem, chrystusowe zjednoczenie
Miało nastąpić, dokuczliwości ludzkiego bytu zrozumienie.
A tym czasem ludzie Boga
nieskończenie miłosiernego
Wykreowali na jeszcze gorszego, od pogańskiego.
Bo pogańskiego zadowalała ofiara z cielaka
A nasz zażyczył sobie złożenia w ofierze syna, jedynaka.
Proszę aby wszyscy Chrześcijanie, się zjednoczyli
I Chrześcijańskiego Boga z pogańskich znamion oczyścili.
Wszystko, my także, jesteśmy Boga Naszego własnością.
Wiec prośba o przyjcie ofiary mszalnej jest niedorzecznością
Czy Duch Święty, którego zesłanie dzisiaj świętujemy
Przyświadczy mi, że od wieków w nieprawdzie żyjemy?
Polne kwiaty
Zioła i kwiaty, na życzenie wiosny
Rozkładają, barwny kobierzec miłosny.
Wszyscy, na nim się kochają
Choć, nie zawsze się jednają.
Bywa, kwiat, kwiatka pyta ludzkim
głosem
– Co tam mruczysz, Se pod nosem?
To nie ja, tylko sąsiad – bratek.
Mówił mi, że ty masz, sporo
latek.
A ja chciałam z tobą
Poflirtować, jak z młodą osobą.
Chciałam pomrugać oczkami
Przytulić się – do Cię – płatkami.
Wiesz – my stokrotki
Mamy, różne ciągotki.
Ale ty? – Chocieś kolorowy
Jesteś – ponoć – wielowiekowy.
Krokus – bo to jego się tyczyło
Spłonął i uśmiechnął się miło.
Rzekłszy – ja w każdą wiosnę
Odradzam się i na nowo rosnę.
Więc zachęcam Cię – moja miła
Byś się do mnie przytuliła.
Prawda Objawiona
– A ja powiem, że ….?
– Prawdy objawionej mi się chce.
– Bo jedynie prawda objawiona
Nie jest przez ludzi – kłamstwem – skażona.
W prawdzie, na pewno się nie lubują
Ci co kłamstwem się wysługują.
I choć kłamstwo życie nam fałszuje
To jednak wielu, z nim się kumpluje.
PRAWDA O PRAWDZIE
Prawdy do życia nam potrzeba
Jak kromki powszedniego
chleba.
Już słyszę głosy:
Bez prawdy się
obędziemy.
Bez chleba, niechybnie
pomrzemy.
Zapytam - skąd więc
prawdy, pilna potrzeba?
Nie wiecie? – Bez
prawdy wyschnie społeczna gleba!
Nie rozwinie się
roślinność uczuciowa
I atmosfera
międzyludzka będzie niezdrowa.
Stosunki międzyludzkie
skarłowacieją
A uczucia, najzwyczajniej
pomdleją.
Takie jest moje –
Prawdy – postrzeganie!
– Czy jednak zyska ono
powszechne uznanie?
Słyszałem, że bez
prawdy obyć się możemy.
A jedynie, bez chleba,
rychło pomrzemy.
Znowu, zza pleców,
niektórych podszepty dolatują
Że żadnych prawd, do
życia nie potrzebują.
Wygląda jakby niewielu
murem za prawdą stało.
- Czyżby nam kłamstwo życie ułatwiało?
Prawdo! Gdzie jesteś? W
te słowa odezwij się:
„Jeśli chcecie żyć
godnie, musicie uznać mnie
Za niezbędną – czy to
się komu podoba, czy nie!”
Znowu te podszepty! –
Choć za Tobą murem stoję.
– Czy się im oprę? Czy
wytrwam i do końca ustoję?
One zwątpienia, do mej
głowy podrzucają
I „Gdzie twoja Prawda?”
– głośno już wołają.
A no! – Gdzie jesteś?
Wszyscy Cię szukamy.
– Czasem się zdaje, ze
Cię w swych progach witamy.
W ukłonie, każdy
przyjąć Cię, godnie się stara
A tymczasem Ty
pierzchasz niczym wietrzna mara.
Co ja
robię? – O jednej prawdzie mówię?
Czuję, że błądzę i
Prawdę o Prawdzie gubię.
Słyszy się, że prawd
jest tyle ile ludzi
I każdy udowodnić swoją
się trudzi.
Słyszę też – Prawd jest
tyle ile pojęć, ile rzeczy
Każda woła: Jam jedyna!
– Czy ktoś zaprzeczy?
Mimo, że o Prawdzie, od
wieków ludzie dywagują.
Nadal ich, nowe Prawdy
zewsząd obskakują.
Nie jednemu, Prawdy sen
z powiek spędzają.
Bywa, że niektórzy
życie, za Prawdę oddają.
Prawdą jest – by godnie
i zgodnie nam się żyło
Pokochać bliźniego jak
siebie samego – by wystarczyło.
Głęboka wiedza, o
życiu, w tym by nam pomagała
Bo ona duszę – jako
pokarm ciało – by zasilała.
Więc zadbajmy o to, by nigdy,
tak dusza jak i ciało
Bez posiłku, w drogę
życia nie wyruszało.
Próba
renowacji wiary z okazji Roku Wiary
Boże! To znowu ja.
– Czy otworzysz mi
Do Twego Serca drzwi?
Ja tym razem dla odmiany
Chciałbym być wysłuchany
Nie w interesie rodzaju ludzkiego
Ale w obronie wizerunku Twojego.
Jak
sam wiesz – nie śpi złe.
Ono nieustannie wypacza oblicze Twe.
Zauważyłeś pewnie, że Twa Miłość nieskalana
Ludzkimi cechami została upaprana.
Kupiecką szatę Ci przywdziewają
I za datki odpuszczenia win się spodziewają.
Boga żądnego ofiar z Ciebie uczyniono.
Składanie Ci ofiar upowszechniono.
O ZGROZO!
Słyszy się, że zmazanie grzechu adamowego
Uwarunkowałeś złożeniem ofiary z Syna swego.
On za uzyskanie Twego przebłagania
Doczekał się na śmierć krzyżową skazania.
I przez naród – niegdyś – przez Ciebie wybrany
Twój Syn – Jezus – został ukrzyżowany.
O wymóg złożenia sobie ofiary – Ciebie
posądzenie
Uważam za największe – ludzkości – przewinienie.
Twój Syn ofiarował się zastąpić, Ciebie samego
Gdyś wybierał się stanąć u boku stworzenia
swego..
By wesprzeć swój lud umiłowany
Na ataki zła nieustannie narażany.
Tyś wiedział, że
ludzie, z swym stwórcą, u boku
Dotrzymają Ci – w
walce ze złem – kroku.
To wtedy, Twój Syn –
widząc na co się zanosi
Natychmiast o audiencję
Cię poprosił.
Przekonał Cię, byś
nie opuszczał tronu swojego
A jemu pozwolił
doznać, ciężaru życia ludzkiego.
Przez Marię Dziewicę
Jezus zostaje zrodzony
By ród ludzki nie czuł się przez
Ciebie porzucony.
Od zarania ludność w ciągłym strachu żyła.
– Niestety! Dotychczas nigdy się go nie wyzbyła.
Więc niedoskonałość stworzenia Tobie zarzucano
I nieujarzmienie zła Ci wypominano.
Wielu też Cię posądzało
Że Ci się nic lepszego stworzyć nie chciało.
Sam nie wie, co to cierpienie - mówili
I wielce istniejącym stanem się gorszyli.
Także i temu Syn Boży przybrał ludzkie ciało
Aby ludziom się nie wydawało
Że życie ludzkie pełne bólu i cierpienia
Jest skutkiem, Twej niedoskonałości tworzenia.
Jezusowe ciało z ciała i kość z kości
Zaświadczyło, o stworzenia Twego doskonałości.
I chociaż zło nieustannie człowieka atakuje.
Dobro także jest przy nim - nigdy go nie odstępuje.
– Ze złem i dobrem, niemałe problemy mamy.
Ich samych w sobie, nigdy się nie doszukamy.
One w zjawiskach i czynach się objawiają
I o dziwo, nie wszyscy je jednakowo odbierają.
– To, co dobrem będzie dla jednego
Złem może się okazać dla drugiego.
– Cóż powiedzieć, widząc sługę poobijanego
A przy nim pana, za ofiarność wychwalanego?
- Wątpliwości pozostają; gdy się zastanowimy
To chciał nie chciał uwierzyć musimy.
– Skoro Jezus nie mógł ustrzec się od złego
Tym bardziej człowiek, nie ustrzeże się od niego.
I mimo Twego, Ojcowskiego Miłowania
Nie unikniemy, ciągłego, ze złem zmagania.
Jezus przebywając pośród nas
Przekazywał sposoby na życia czas
Ziarna ich wśród nas rozsiewał
Do prawości i miłości zagrzewał.
Stawiał drogowskazy, do Ciebie Ojcze wiodące
Niczym Gwiazda Betlejemska drogę oświetlające.
Były nimi, głoszone przez Niego słowa i czyny
Ukazujące możliwości wzniesienia się na wyżyny.
– Tam, gdzie ludzie pokusie nie ulegają
I na co dzień przykazania boskie przestrzegają.
Ale większość z nas tych wyżyn nie dosięga
I nadal zło, w swój kołowrót człowieka wprzęga.
I nadal pokusie do czynienia zła ulegamy.
Jak dokuczaliśmy, tak nadal innym dokuczamy.
Na nic się zdała wolna wola przez Ciebie dana.
I tak większość z nas, przez zło jest zniewalana.
Choć wiemy, że wolną wolę posiadamy
To i tak – widocznie Bóg tak chciał – powiadamy.
A niepodobna, abyś wzniecał wojenną pożogę
Niosącą ze sobą strach i powszechną trwogę?
Niepodobna też, aby śmierć w obronie wiary
Poczytywano jako złożenie dla Ciebie ofiary?
– Tyś miłością jest! Niemożliwe, by z Twojej ręki
Spłynął na ludzkość ten ogrom udręki?
Jezus powiedział: Potrzebuję miłości, nie ofiary.
Skąd więc się wzięło – składanie Tobie ofiary?
Przecież to wszystko, co nas otacza, wraz z nami
Jest, Twoimi – Boskimi – stworzeniami.
Nie ważne, ile stworzenie Cię wysiłku kosztowało
Winniśmy Cię za to wielbić, swą osobą – całą.
Zło jednak, na to krzywym okiem wejrzało
I ludziom w głowach zamieszało.
Podrzuciło, do ich wyobraźni Boga swojego
– Ze składanych mu ofiar się cieszącego.
Dlatego w Rok Wiary odczuwam pragnienie.
Aby dokonało się Twego Wizerunku Oczyszczenie.
Abyśmy w Tobie widzieli Ojca Kochającego.
A nie Boga, ofiar od ludzi oczekującego.
Żebyśmy Syna Twego – Jezusa – jak brata kochali.
– W Chlebie i Winie, na wieki Go uwielbiali.
To Jezus podczas ziemskiego bytowania
Uczył nas, trudów życia – przyjmowania.
Dźwiganiem krzyża i na nim umieraniem
Zaświadczył, że zła – na drodze życia – spotkanie
Może przyczynić się do powstania uciążliwości
Sięgających kresu naszych możliwości.
Toteż bądźmy świadomi tego
Że nie zawsze można, odeprzeć atak złego.
– Włożony, na barki ciężar, za krzyż uznawajmy
I wzorem Chrystusa, z pokorą go dźwigajmy.
A może – któż to wie – Bóg nam życie umili
Gdy będziemy się do niego modlili?
Więc zachęcam – módlmy się do Boga w Trójcy Jedynego
By chronił nas przed oddziaływaniem złego.
Wszystkim
Świętym, też przypominajmy o sobie
By strzegli nas, w
każdej życia dobie.
A jak, wraz z Ojcem i Synem, Ducha Świętego uwielbimy
To – wierzcie mi na słowo – zła, do swego serca nie
wpuścimy
„Przybyli ułani pod okienko” - 40
A czy kiedyś, pod okienko przybędą tacy Polacy
Co nie uważają, za zło konieczne swojej pracy?
- Pytam. Bo gdyby nawet, pośród nas tacy byli,
To by się, pod okienkami pokazywać wstydzili.
A to temu, że w Polsce takie poglądy dominują,
Które wysługiwanie się słabszym afirmują.
Toteż uczciwa i rzetelna praca - nie w modzie.
Wielu, ciężko pracujących chodzi spać o głodzie.
A wielu takich, którzy jedynie pracę udają
Uznaniem się cieszą i w glorii chwały chadzają.
Nie dziwmy się, że pod okienkiem, żadnego
Nie zobaczymy Polaka, swą pracę kochającego.
Rada na ciężkie chwile w życiu
Głowę do góry, w ciężkich chwilach
wznosimy
W nadziei, że tam pocieszenie
znajdziemy.
Lecz chmury czasem niebo nam
zasłaniają
– Pocieszenia w nich grzęzną
I do nas nie docierają.
Wtedy, kapelusz z wyobraźni założyć
trzeba
– Może ona pozwoli dostać się nam do
nieba?
Popróbujmy!
– Jeśli nie popróbujemy
Przez ciemne chmurzyska się nie
przebijemy.
Jeśli popróbujemy i przez nie się
przedrzemy
To w niebie, Sam Bóg i Świętych moc
wielka.
– Oni miłością do człowieka, wielką
pałają
I wsparcia potrzebującym, chętnie udzielają.
Rocznicowe
Maki 2014-05-18 - 42
Dziś Czerwone Maki na grobach żołnierzy składamy.
By Im o Bogu, Honorze i Ojczyźnie przypominały
I do czerwoności Ich serca rozgrzewały.
Te Ich gwiazdy – Honor, Ojczyzna i Bóg
Zwaliły potęgę niemiecką z nóg.
To One pociskami sterowały
I One Żołnierzom Polskim drogę torowały.
Dziś 70-ta rocznica bitwy upływa
Maki nie tylko poczerwieniały.
One poranną rosą się rozpłakały.
Gdybyśmy im w oczy zajrzeli,
To byśmy Polskę Piastów i Jagiellonów ujrzeli.
Nie Tę obecną – okaleczoną,
Lecz Tą, o którą walczyli – wyśnioną.
Żołnierzy w grobach koszmary by nie dręczyły,
Gdyby Ich dusze ślub Polski z Honorem zobaczyły.
Więc splećmy swe dłonie i przysięgnijmy, na Boga
Że honor zaślubimy i do Polski nie wpuścimy wroga.
Rozmowa z
losem
Nie wiem jak wasz, ale mój los
Wszędzie wsadza swój nos.
Przeważnie do myśli moich
Obwąchuje je z każdej strony
Czasem pyta, czy mam coś do obrony
- Znaczy się przed swoimi myślami?
Chciałeś powiedzieć – swoimi wymysłami
Bronić się przed myślami nie muszę
Raczej bez nich cierpię katusze
Myśli to cierpienia upusty
Marzeń dostarczają
Dzieła też, czasem z nich się wydostają.
Nie czepiaj się moich myśli
Niech sobie hulają
I mnie ulgi dostarczają.
One mi przypominają
Czy ty nie znosisz mnie na manowce
A jak – co często ci się zdarza – nie dotrzymasz słówa
Wtedy muszę zaczynać od nowa
Wtedy myśli mi podpowiadają
Jak i co robić, by nie wpaść w tarapaty
Gdy mnie zaatakują jakieś psubraty.
Raczej z tobą cięgle się znoszę
Chyba najlepiej zrobię jak cię poproszę
Byś nie wsadzał ciągle swego nosa
Do mojego trzosa!
Na to los mi odpowiada
– Z losem każdy musi się dogadać.
I nie ma na niego co się zżymać,
Tylko sztamę z nim trzymać.
Jeśli poprosisz mnie ładnie
To obiecam ci snadnie
Że dobrem cię obdarzę
Gdy będziesz chodził z rozwagą w parze.
Samo Życie
Pan Bóg dał ludziom tak wiele dobrego.
Lecz każdy człek myśli, że tylko dla niego.
Jest to źródłem niepokojów i zwady.
Mimo starań, nikt nie znalazł rady,
By człek, człeka życzliwie traktował
A będąc władnym godne życie mu zgotował.
Choć do stworzenia przestrzeni życia godnego
Wystarczy aby życzliwie traktować bliźniego.
Tymczasem przez wieki świata używania.
Ludzie niestrudzenie podejmują starania
Aby zaspokoić zachciewajki swoje,
Bo najważniejsze to je, co je moje.
Dla człowieka nie liczy się nawet brat.
Zdarza się, że kąsa niczym podły gad.
Samo nasuwa się pytanie – jak to się dzieje
Że mimo wszystko świat jednak istnieje?
Czy kiedyś próbowano odpowiedzieć na nie?
- Wątpię. - Jako, że to zbyt trudne zadanie.
Ludziom zdaję się bliżej do narzekania,
Niż do – na trudne pytania – odpowiadania.
Regułą niemal jest, innych obwinianie.
Z rzadka – błędów – sobie przypisanie.
Bywa, że, samym sobie się przyglądamy.
Lecz w sobie, winy nie dostrzegamy.
Spójrzcie na siebie i bliźniego swego.
Co? Nie zauważacie nic gorszącego?
Powiem - nie narzekajcie moi mili
Bo to my świat nieznośnym uczynili.
Mimo tego, stan obecny krytykujemy.
A przecież mamy to, na co zasługujemy.
Pracujący - drogę kamieniami wybrukowaną.
Rządzący – nie rzadko - różami usłaną.
Teraz możemy tylko pluć se w brodę
Żeśmy wyrazili, na „Demokrację” zgodę,
Która nam samopoczucia nie poprawiła.
Wręcz przeciwnie - ono nas poddusiła.
Było, że na komunę masy złorzeczyły,
Te same, które ją w boju wywalczyły.
„Demokracja” także robotnicze dzieło.
I też na wysokości zadania nie stanęło.
Nadal bieda z nędzą naokoło skrzeczy.
Gadka o poprawie, to gadanie od rzeczy.
Gdyby mędrcy – to dzisiejsze – tworzyli,
Ciekawe – czy by coś lepszego wymyślili?
Słyszy się - każde dzieło wymaga swego,
- A przede wszystkim fachowca dobrego.
Gdyby państwami fachowcy zarządzali.
Na pewno, mniej by ludziska narzekali,
Czy aby? - Targają mną wątpliwości.
Bo czy fachowcy ukręcą łeb podłości?
Czy zapanuje powszechne zadowolenie,
Gdy mędrcy wezmą się za rządzenie?
Nie zabijaj! Powiedział sam Bóg Doskonały.
Sami wiecie, jaki te słowa skutek dały.
Weźmy dekalog i dwa przykazania miłości.
One miały zapewnić życie w poprawności.
- Jak łatwo zauważyć, złu rady nie dały.
Złe uczynki dobrze się mają, jako się miały.
Nadal, jeden z drugiego podnóżek zrobić chce
I nadal poniewierany mści się, za krzywdy swe.
Coś mi mówi: zła z życia nie wyeliminujemy.
Jedynie to....? - Zminimalizować je możemy.
Do dzieła więc! Rąk nie opuszczajmy!
W walce ze złem wzajemnie się wspierajmy.
DZISIAJ:
Z przykrością przypominam, że w doczesności
Nie doczekamy się też sprawiedliwości.
Dawno temu Grecy Sokratesa cykutą potraktowali.
Żydzi zaś Syna Bożego - Jezusa - ukrzyżowali.
Czy my, dzisiaj - takowych - byśmy wychwalali?
Zło wśród ludzi się rozpleniło
I sprawiedliwości rozkwit uniemożliwiło.
Umiłowanie materialnych wartości
Doprowadziło do upadku moralności.
Dlatego bliżej nam do bliźniego wyzyskiwania
Niż do jego umiłowania.
Spostrzeżenia
Wzrost społecznego rozwarstwienia
Powoduje wzrost niezadowolenia.
Kolejnym etapem: zdesperowanie.
Ostatnim zaś - wzajemne się mordowanie.
Najlepiej byłoby, gdyby doczesność, nie usuwała
Śladów przeszłości, które historia zarejestrowała.
Samo usunięcie kamienia ukształtowanego
Nie poprawi, ani wymaże czynu zaistniałego.
Ślady przeszłości, niech wiecznie trwają
I popełnione błędy, nam palcem wytykają
SYLWESTROWE PYSZNOŚCI OPERETKOWE - 46
Jestem zachwycony, pełen podziwu i uznania,
Dla Zespołu i Kuncowego dyrektorowania.
Takich ludzi należy w Polsce promować i cenić,
Oni w Niej mogą miernotę w złoto zamienić.
Takim trzeba wręczać batuty do zarządzania
Gminą, powiatem a nawet państwem – władania.
Może wtedy owoc władzy – nie samej goryczy,
Ale w sobie by zawierał – odrobinę słodyczy.
Ci ludzie, co – rzec można – sprawdzili się w boju.
Sprawowali by władzę rozważnie i w pokoju.
Nie wierzycie? –Spójrzcie na Kunca Warcisława.
A ujrzycie, jak powinna wyglądać włodarza postawa.
Gdy Mu pomieszczenia operetki do remontu zabrali.
I w zamian innego lokum nie zaproponowali.
On nie popadł w rozpacz i ręce mu nie poopadały.
Trudności do większego wysiłku go zdopingowały.
Zespół wraz z nim, nie bacząc na niewygody,
Wyśpiewywał arie, tak w słoty, jak i ładne pogody.
Razu pewnego w Teatrze Letnim – jak ich słuchałem,
Wracając do młodości, ze wzruszenia się rozpłakałem.
Jesienią w auli uniwersyteckiej wyśpiewywali.
Same rodzynki wybrane z operetkowych gali.
Najważniejsze – co chcę powiedzieć - przed Wami.
– W sylwestrowy wieczór przeżyłem „ Bal nad balami”.
Wybrano dla nas najwspanialsze, operetkowe specjały.
- Cudowne melodie, po salach uniwersytetu rozbrzmiewały.
Zaczęli od ust, dalej śpiewali o szaleństwie, o sławie i o Wilii,
Można powiedzieć – głównie – Leharowskich słuchaliśmy arii.
Jednak publiczność Ptasznikiem z Tyrolu tak się zachwyciła,
Że po wielu bisach, ze swoich miejsc się nie ruszyła.
Tylko – Jeszcze raz i jeszcze raz – śpiewnie wołała,
W zakończenie „operetkowych wspaniałości” – nie dowierzała.
Tak to Kunc ze swoją operetką po Szczecinie szaleje.
Zaczyna już o świcie – a kończy gdy już dnieje!
ŚCIEŻKI ŻYCIA
Życie - choć nasze - chodzi swoimi
ścieżkami
Nie licząc się z naszymi potrzebami.
Mimo to, każdego dnia świtaniem
Cieszymy się, jego nastaniem.
Przeżyć, jak najwięcej dni pragniemy.
– Choć, czym nas obdarzą, nie
wiemy.
– Już słyszę głosy za plecami:
Przesadzasz waść, z tymi
pragnieniami.
Już nie jednemu żyć się odechciało
Jak mu życie, co dnia, cierpień dokładało.
Dobro i piękno, nie zawsze w życiu
dominuje.
Bywa, że człek, sam sobie dołek
wykopuje.
Prawda! Ziemia jest okrągła –
powiadają.
Lecz doły i góry – nie tylko równiny
– ją pokrywają.
Na drodze życia – wszyscy – tak
bogaty, jak i ubogi
Napotyka przeróżne nierówności –
uskoki i progi.
Rzadziej byśmy, o nie się potykali
Gdybyśmy ręka w rękę chadzali.
Toteż, miast wytrząsać się, za moimi
plecami
Pracujcie nad, prostującymi ścieżki
życia sposobami.
Coś mi się wydaje, że otaczające nas
ciemności
Utrudniają poruszanie się w
doczesności.
Czy oświaty lampionów, do głów
powstawianie
Nie ułatwiło by nam, po doczesności
poruszanie?
Trochę mnie w reszcie
Ja często wracam do młodych lat
Kiedy to byłem dzielny, zuch i chwat.
I myślami po świecie wędrowałem,
Nawet do wnętrza gwiazd zaglądałem.
A dzisiaj zrzędą starym się stałem.
Nic ważnego w życiu nie dokonałem.
Przy świetle Jana Pawła drugiego
Dojrzałem w oddali skrawek dobrego.
Gdy chmury z horyzontu ustąpiły
Wiara i siły, znów we mnie wstąpiły.
Do roboty dziarsko się zabrałem
I oporną materię dla się oswajałem.
Gdy przybrała już kształt zamierzony.
Dopiero wtedy byłem uszczęśliwiony.
I gdyby podłości na świecie nie było,
Nie jedno, marzenie by mi się ziściło.
Ale Polacy wolnością się rozochocili
I zaraz ją na swawolę zamienili.
Hulaj dusza, z zachwytem zawołali
A cwaniacy z radości ręce zacierali.
Naprędce snuli swe wyobrażenia
O doborze miejsc do zagnieżdżenia.
Ponieważ do skutecznego działania
Potrzeba dobrego miejsca obrania.
Gdy wygodne pozycje pozajmowali.
Zaraz prawo pod siebie poustanawiali.
Posługując się prawnymi kruczkami
Darli z prywatyzacji pełnymi garściami.
Między ludzi kości niezgody rzucali.
Ci posłusznie, o nie za łby się brali.
Gdy mówiono o majątku rozkradaniu.
Media trąbiły o unijnym dotowaniu.
Dyżurne tematy nadal uwagę odwracają.
A ludzie zmyślne władze wychwalają.
Nieprawość w końcu mnie też dopadła
Nie odpuściła. Co tylko miałem ukradła.
Po latach, jak widzę nic się nie zmieniło.
Jedynie tylko, uczciwych w grze ubyło.
Krzywdy i biedy, co dnia przybywa.
- I podłość coraz szerzej się rozpływa?
Ty Świecie
Świat ………?
Czym jesteś świecie?
– Dobrem i złem?
– Pięknem i brzydotą?
– Pogodą i słotą?
Któż Cię rozbierze
Tajemny Panie.
Czy jest w naszym zasięgu
Ciebie poznanie?
– Co tam!
Za daleko nie sięgajmy.
Za to, co odkrywasz
Całym sercem Cię kochajmy.
– I całego!
Do jednego – „TY”
Się nie ograniczajmy.
Umiłowanie Matki
Ty polska glebo
I Ty polskie niebo
Jesteście jak talizmany.
- Od Boga nam dane.
A przez nas ukochane.
Same Was widzenie
Sprawia nam zadowolenie.
Choćby rosa, co świtaniem
Ku niebu się wznosi,
Niczym wznosząca ręce matka
Co o zdrowie dziecka prosi.
Polsko – Nasza matko!
To zapewne Ty, znękana,
O nasz los zatroskana
Ręce ku niebu wznosisz
I Boga prosisz
O nasze przebudzenie
Ze snu koszmarnego,
Od lat Polaków nękającego.
Czy my się przebudzimy
I Ją pocieszymy?
– Dobrze by było
Byśmy w końcu
Się z łoża zerwali
I oczy poprzecierali.
I sobie uświadomili
Że nęka nas, nie mara senna
Lecz jawa podłości pełna.
Ona, różne szaty przyobleka
I nieustannie nęka człowieka.
Boże! Czy wysłuchasz
Macierzy naszej wołanie?
Wysłuchaj! Iiiii
I uzdrów Jej córy i syny.
Zasil swą miłością ich czyny.
Otrzyj, swych rąk opuszkami
Jej lico pokryte łzami.
Uśmiech
Zdrowsi byśmy byli
Gdyby bliscy uśmiechem nas darzyli.
– Takie już jest człowiecze ego
Że cieszymy się widokiem
bliźniego
Na którego twarzy
Ciepły uśmiech się jarzy.
– On nawet pocieszy serce
Będące w rozterce.
Więc gdy spotkasz
bliźniego
Uśmiechnij się do
niego
Być może twój
uśmiech kolego
Będzie lekarstwem
na dolegliwości jego
Uśmiech nas nic nie kosztuje
Leczmy nim nawzajem się
On chętnie przeskakuje
Z jednych warg na drugie
Zawiśnięcie też praktykuje
Na wargach się znaczy
Jak tylko miłe oczy zobaczy
W Bogu nadzieja
Boże nasz Boże!
Poza Tobą nikt nam nie pomoże.
Jedynie Ty jesteś tym, który
Rozwieje - wiszące nade nami - czarne chmury.
Temu do Ciebie się zwracamy
I o wsparcie, w boju, z wrogami życia błagamy
Waleczne słowo
Najlepiej byśmy uczynili
Byśmy do walki ze złem słowa użyli.
Temu, niech do piętnowania podłości
Nie zabraknie nam pomysłowości.
A także, nie zapominajmy języka w gębie
Gdy dobro znajdzie się w potrzebie
Więc jako piechurzy stawajmy w szeregu
I miast bagneta chwytajmy dobre słowo z
wybiegu.
Wciąż zawody i to miłosne
Uwierzyłem
słowom Solidarności
I nabyłem wątpliwości, do obiecanego przyrostu
miłości.
Obiecywano nam poprawę losu.
Dziś mamy jedynie prawo głosu
Co cztery lata do urn go wrzucać będziemy.
W reszcie, nadal bezgłośni
pozostaniemy.
A problemy, o sobie same znać dają.
Jak dawniej, życia nam nie umilają.
Są nieodłącznym towarzyszem
człowieka
Mimo, ze ten nieustannie od nich
ucieka.
Można by rzec, że ich nie
tolerujemy.
Ale najczęściej sami sobie je
fundujemy.
Bezproblemowe życie ułudą się
okazało
Mimo, ze wielu, takie nam
obiecywało.
Wierszowane dywagacje
Góry, lasy, pola i rozległe wody.
Sprawcie, bym poczuł się młody.
Do Was wołam, bo Wy niestrudzenie
Zasilacie od wieków życia korzenie.
To Wasza pierś, niczym stworzyciela,
Życiodajnym tlenem, co żyje, obdziela.
Tak chciałbym, by wielkości siły,
Jak też ich zasoby, mnie nie opuściły.
By prężność członków się utrzymała
I głowa nie była taka ociężała.
Czasem bywa, że w niej coś zaświta.
Wtedy ręka, jak gwoździem przybita
Leży i woli odmawia posłuszeństwa
Niczym rycerz, wyzbyty męstwa.
Postępuję, z wolna krok za krokiem,
Patrzę i widzę gołym okiem,
Że wszystko wokół nieruchome,
– Lecz czy wszystko mi widome?
– Czas! On w miejscu nie ustoi.
Przed jego zębem, nic się nie ostoi.
On, odcisk swego piętna odbije,
Na tym, co martwe i na tym co żyje.
Nikt go nie przekupi, ani uprosi.
– Także ten, co nad innych się wynosi.
Na wszystko przyjdzie czas – powiadają.
– Śmierci, też wszyscy się doczekają.
Czyżby Czas był Panem Życia?
– Czas to toczące się koła życia.
To by wedle mnie tak wyglądało
Jakby w dużym kole dwa małe siedziało.
Na najmniejsze, dni i noce się nawijają.
Większe znów lata i zimy zliczają.
Podobne to do mechanizmu obiegowego.
Przekładnią planetarną – zwanego.
Mechanicy to znają.
Tyle, że oni filozofią się nie parają.
Całość z Boskiej Woli się toczy
– Jedynie pół obrotu widzą nasze oczy.
O drugim półobrocie wiedzy nie mamy.
– Od zarania w domysłach trwamy.
Co nie przeszkadza ich pomnażaniu
I swego za najlepszy uważaniu.
Obiegówka do połowy, w miarę znana
Byłaby do przyjęcia – choć trochę naciągana.
Bo oto, gdy czas przychodzi,
Człowiek ponad niewiedzę wychodzi.
Co prawda małe to i ciągle skrzeczy,
Ale jest na powierzchni widomych rzeczy.
Już od tej chwili wraz z kręgiem się wznosi
I ze swą obecnością naokoło się obnosi.
Jak destrukcji siły, nie przeszkadzają
Jego wszystkie organy się rozwijają.
Oj! – Gdyby one nam nie przeszkadzały,
To cierpienie i ból, by nam nie doskwierały.
My się jednak, na nie ciągle natykamy
I ich, szkodliwym działaniom ulegamy.
Także wiele dóbr, od Stwórcy otrzymanych
Zostaje destrukcji wirusem zainfekowanych.
Destrukcja ze sobą niesie wiele zaburzenia.
Z jej łona rodzą się wszelkie zwyrodnienia.
Ona w genetyce dobrze się orientuje
I na etapie genów ład boży rujnuje.
Nie czuje przed nikim respektu, ani obawy.
Atakuje – choćbyś był wzorcowo prawy.
Często się zdarza, że na kogoś się uwzięła.
– Nie ma sposobu, jakiego by się nie jęła,
By takiemu nieustannie zatruwać życie
– O każdej porze dnia i nocy, jak i o świcie.
Niestety, wobec destrukcyjnej działalności
Spolegliwe są ludzkie przypadłości.
Choć dwa strumienie przez nas przepływają.
W czas suszy, wzajemnie się nie zasilają.
I dziwić nie sposób się temu
Jako, że jeden przeciwny drugiemu.
Pierwszy życie zasila życiodajnymi płynami.
Drugi podlewa szkodliwymi substancjami.
Stwórca, dopuścił obu występowanie.
– Muszą mieć do wykonania ważne zadanie.
Choć my, jako ludzie uważamy,
Że z tym drugim same kłopoty mamy.
On na drogę życia trudy nanosi.
A na wspólne pola niezgodę roznosi.
Sami wiecie, ile ten pierwszy się napracuje
Zanim to wszystko złe zneutralizuje.
Rzec można – Zło i Dobro nami zawiadują.
Reszta, to narzędzia, którymi się posługują.
Czyżby dwie wielkości zantagonizowane,
Przez stwórcę, kreatorami życia zostały obrane?
Gdybym twierdząco odpowiedział na to pytanie,
Zarzucono by mi, prawd wiary przekłamywanie.
Do dziś, za obecność Zła Diabła obwiniamy.
Lecz o jego oddalenie, Dobrego Boga błagamy.
Czyżby Dobry Bóg i Złem dysponował?
To czemu go całkiem z życia nie wyeliminował?
Zdaję się, że muszę przystopować
I za bardzo Dobra, ze Złem nie indagować.
Bo się okaże, jak za głęboko szpadel wbiję,
Niewiadomym będzie, co jest czym i co
czyje.
Tak! Tak. – Za bardzo się nie dziwujcie.
I mnie, za nadmiar dywagacji nie strofujcie.
Sam wiem, gdy kogoś codziennie spotykamy,
To wydaje się nam, że dobrze go znamy.
Z Dobrem i Złem, też co dzień obcujemy.
– Czy jednak wszystko o nich wiemy?
Niejeden dostrzegłszy moje wątpliwości.
Przypisze mi szukanie dziury w całości.
A czy Zło i Dobro, to jednoznaczne wielkości?
– One mają relatywistyczne skłonności
Bo to, co dobrem będzie dla jednego.
Złem może okazać się dla drugiego.
A w świecie ludzie żyją jeden obok drugiego,
Pewnie temu, w nim, tyleż Złego, co Dobrego.
Wierzcie mi!
Prawda jest, niczym deszcz z nieba.
Od którego przybywa chleba.
Bo gdy deszcz zboża nie podleje
– Zboże zmarnieje.
Plonu nie zbierzemy
I chlebka nie upieczemy.
Prawda zaś podlewa nasze uczucia
By nie stały się gumą do żucia.
Lecz zawierały takie wartości
Które prowadzą, ku moralności.
– Ta, nasze życie uładzi.
A gdy będzie potrzeba – doradzi.
Wolność
Ja tracę orientację i zrozumieć nie
mogę
Dlaczego Polacy ciągle wybierają złą drogę?
Ludzie to stworzenia wolność miłujące.
Polacy to stworzenia, wolności nie szanujące.
A wiadomo, kto wolności nie uszanuje
To zaraz bat zaborcy na plecach poczuje.
Wolność to roślina wspaniałe owoce rodząca.
Tyle, że starannej pielęgnacji wymagająca.
W Polsce większość by tylko owoce zbierała
A do prac pielęgnacyjnych innych zmuszała.
Stąd nasza wolność na zdrowiu szwankuje
A wiadomo – wróg słabość wykorzystuje.
I nieproszony wkracza w nasze progi.
Stąd bardzo wyboiste są „Polskie Drogi".
Innymi słowy można by rzec:
Polacy,
znani są powszechnie, z bohaterskości,
W
walce, o odzyskanie utraconej wolności.
Niezbite,
tego dowody spotkamy
Choćby,
pod Monte Cassino i Siekierkami.
Lecz,
po wolności odzyskaniu
Kiepscy
są, w jej pielęgnowaniu.
Polak
jak tylko wolnym się poczuje
–
Zaraz swego sąsiada dyskryminuje.
Sąsiad
pięknym za nadobne odpłaca
I już
rodzi się konflikt, a nie współpraca
Toteż,
w państwie, miast jednoczenia
Najczęściej
dochodzi, do rozwarstwienia.
Jedni
drugich, od najgorszych wyzywają.
–
Zdarza się, że wolności pozbawiają.
A że
wolność jest matką każdego człowieka;
Widząc
niesnaski, żałobną szatę przyobleka.
Chodzi
zapłakana ulicami i pośród jaru
Ubolewając
nad upadkiem - miłości czaru.
I
woła - jak kochać się nie będziecie,
Rychło,
na powrót w niewole popadniecie.
Napomina:
Wyzbądźcie się kłótliwości!
Bo
ona wiedzie wprost do upadłości.
Tymczasem,
byśmy twardo na nogach stali
Wystarczy,
byśmy wzajem się szanowali.
– Cóż
począć? Skoro wielu, jako i my
Nie
może postawić – owej – kropki nad „I”.
Gdybyśmy
to uczynić zdołali
– Rzadziej byśmy, w
konflikty popadali.
Zabiegi
życiowe
Łaski Boskiej, nieustannie potrzebujemy.
Jej zesłania, w modlitwie upatrujemy.
Lecz Bóg przydzielił człowiekowi zadanie
Żeby zajął się, ścieżek życia oczyszczaniem.
Dlatego, że zło to jest wielkość, której Bóg
Choć wszechmocny - nie zmógł.
Toteż, dla zgodnego i godnego bytowania
Istnieje konieczność, ciągłego, ze złem zmagania.
Zależności niepoprawne
Im bardziej prawo będzie pogmatwane
Tym bardziej kancelarie prawne będą oblegane.
Kruczki prawne w prawie, temu występują
Bo dzięki nim prawnicy dobrze prosperują.
Gdybyśmy je z prawa wyeliminowali
To byśmy rzadziej, w sądach się spotykali.
- Ale ich wyeliminować nie zdołamy
Bo według prawników, na prawie się nie znamy.
Zło
Już tylu się do niego dobierało.
Lecz ono istnieje - jako istniało.
Lekceważącą minę przybiera
I jak doskwierało tak doskwiera.
Wielu z nas, nie raz je widziało
Jak z dobrem, przy jednym stole biesiadowało.
Czasem, też go ujrzymy
Jak w lustro spojrzymy.
Zdaję się, że nie odstępuje człowieka
Nawet, gdy on przed nim ucieka.
Nie ma dlań pory, tak dnia, jak i roku.
Szkodzi, judzi, tak w południe jak i o zmroku.
Czy to jesień, lato, wiosna, zima
- Zawsze, różnych sposobów się ima
I wysyła, swoje destrukcji siły
Aby ład boży, nieustannie burzyły.
Choć napojów i posiłków nie przyjmuje
To i bez nich, wyśmienicie się czuje.
Destrukcji siły, tak wielką moc mają
Że nawet planetami potrząchają.
Szybkość ich działania, porównać się da
Do pioruna padającego, z jasnego nieba.
Przy tych wszystkich, zła podłościach
Trza by wspomnieć o zła relatywnościach.
Ono jak kameleon barwy swoje zmienia.
No i ze złego - bywa - w dobro się przemienia.
O odmienności zła przekonywać nie trzeba.
Jednemu będzie głodem, drugiemu kromką chleba.
Gubiącemu portfel z forsą - zaszkodziło.
Znalazcę zaś ucieszyło.
Silnego ucieszy, słabszego wykorzystywanie.
Słabszemu, nie w smak, takie traktowanie.
Wczasowicz uciechę ma z pogodnego nieba.
Rolnik w tym upatruje niedobory chleba.
- No bo jak żytka deszczyk nie podleje
To na nic zasiew - żytko zmarnieje.
Weźmy drapieżnika - ten dobrze się czuje
Gdy zajączka, czy sarenkę upoluje.
Ludzie też, gdyby zwierząt nie mordowali
To by, często głodem przymierali.
Więcej przykładów przywoływać nie muszę
Na to, że zło ma dwie dusze.
- Jedna, nim na stałe pozostała
Druga dwa oblicza przybrała.
Toteż często się przydarza
Że jednym dokucza, a drugim dogadza.
Gdybym tak zechciał ucieleśnić zło
To bym powiedział:
Zło to jest osoba ta
Która bliźniego za nic ma
Która go do niecnych celów wykorzystuje.
A jak mu się nie podoba - zamorduje.
Np. zło ucieleśnione w niemieckim wydaniu
Nie poprzestało na zwykłej śmierci zadawaniu.
Jemu taka śmierć się podobała
W której osoba ludzka okropnie cierpiała.
Choć tak, na dobre, gdy mu się przyjrzymy
U wielu go sprzed, jak i w nas zobaczymy.
Ono, nawet w Raju na drzewie siedziało
I Ewę, do zerwania jabłuszka zachęcało.
Już po z martwych powstaniu Chrystusa Pana
Postać zła, z różnorodności szat była znana.
Nawet płomienne suknie stosów przywdziewała.
A także, krzyżackie habity, na się zakładała.
Pod palmami Ameryki się zadomowiła
I ludność tubylczą, chrześcijańską ręką batożyła.
Dzisiaj także, gdzie byśmy nie spojrzeli
Nie ujrzymy, czystej uczucia bieli.
Zewsząd strużki zła wypływają
I ludzi, płynącą w nich podłością zarażają.
Zło, niczym kamień syzyfowy
Nieustannie spada na ludzkie głowy.
Na krok człowieka nie odstępuje
I przeciw dobru go buntuje.
Żydzi przeciw Chrystusowi się zbuntowali
- Choć prawdę głosił, jednak Go ukrzyżowali.
Wydawać by się mogło, że zło zatryumfowało.
- Nie! pokonać Chrystusa mu się nie udało.
Chrystus, w trzy dni z martwych powstaje
A Jego życie zaczątek Chrześcijaństwu daje.
Chrześcijaństwo także złu ulegało i ulega.
Choć początek bierze, prosto z nieba.
Wszak Chrystus-Bóg, temu porzucił niebieskie trony
By człowiek, nie czuł się, w odmętach zła
pozostawiony.
By człowiek uwierzył, w miłość Syna Bożego
Który z nieba zstępuje by wesprzeć słabości jego.
By człowiek uwierzył, że złego
Nie da się wyeliminować z życia doczesnego.
Chciał nie chciał, zła, z życia nie przepędzimy.
Widocznie posiada ono moc, której sam Bóg
Choć wszechmocny, nie zmógł.
Temu, dla zgodnego i godnego bytowania
Występuje konieczność, ciągłego z nim zmagania.
Słyszy się też głosy, że zło, to dopust boży
By ludziom, życiowe trudności mnożył.
W takim razie, otwarcie powiedzieć by trzeba
Że zło, nie z piekła jest rodem, lecz z nieba.
- Oj! coś mi się chyba poplątało.
Kończę! - Oby tylko to się na coś zdało?
Aleeeeeeeeeee............................................!
Niech mi ktoś odpowie, jak to się dzieje
Że - mimo wszystko - świat, istnieje?
„Znaszli
ten kraj
W którym zbóż łany
Mienią się, niczym stepowe burzany?
I taki, gdzie sosny z niebem gadają
Mimo, że piaszczystą glebę porastają?
I taki, na którym Bałtyk wsparł się
kolanami
A Polscy Rycerze śpią pod Tatrami?
I taki, w którym, jak Jontek Halśki
żałował
To mu nawet Halny zawtórował?
Pewien Organista usłyszał ich
zawodzenie
W gamy poukładał i wyszło operowe
pienie.
Tenorzy nieustannie, do dziś je
śpiewają
Co słysząc, wrażliwsi – bywa – łezkę
ocierają.
Ale i taki, w którym wierzby i brzozy
płaczą
Nad Narodu dolą tułaczą?
I taki, w którym sąsiad do sąsiada
Rzadko kiedy zagada?
Najczęściej, niechęć do rozmowy
Tłumaczy bólem głowy.
I wcale go nie interesuje
Jak ten, zza ściany się czuje.
I taki, który „Solidarnością” słynie
A jedność błąka się w uczuć głębinie?
I taki, co wszyscy by chcieli
– Nie piorąc – spać w czystej
pościeli?
I taki, gdzie zło z dobrem pod rękę
chadza
I jak godnie przeżyć dzień – doradza?
I taki, gdzie głupszy uczy
mądrzejszego
Jak ma zbudować mieszkanie dla niego?
I taki, gdzie najtrudniej przychodzi
jednemu
Wyrażenie uznania swemu bliźniemu
Natomiast, chętnie oskarża go
O wszystko – co po świecie chodzi –
zło?
I taki gdzie, nawet na ulicy słyszy się:
To nie ja, to ty robisz źle?
I taki, gdzie trzy zdania się
pojawiają
Jak dwie osoby o błahostkę
się spierają?
I taki, co wszyscy na
wszystkim się znają
Lecz odróżnić zła od dobra
– rady nie dają?
I taki, w którym co wtóry
Na bliźniego spogląda z
góry?
I taki, gdzie wolność z
swawolą mylą
By cieszyć się rozkoszy
chwilą?
I taki, gdzie
Niepodległość Narodu
Często przymiera z głodu.
Do tego, przez obcych jest
poszturchiwana
Bo należną czcią nie jest
otaczana?
I taki, w którym – gdyby:
Prywatę i kłótliwość zamknął
w dyby
Z „jadłospisu” usunął
przywileje stanowe
To by długo nie czekał, na
jego oblicza odnowę?
A także i taki, w którym –
gdyby
Pracowano rzetelnie, a nie
– niby
To nikomu kiszki by marsza
nie grywały
Jako, że i OPS należycie
by funkcjonowały?
Tych pytań i gdybów trochę
się namnożyło.
Pozwolę się zapytać –
czyżby to Polski się tyczyło?
A także – ile w tym kraju
jest ludzkiej, dobrej woli?
– Odpowiedzcie!
Jeśli wolny rynek – czas
znaleźć – na to zezwoli.
Zapomniał bym!
I taki, w którym, po upływie
stu lat
Żyje spór, kto w
Dziele odzyskania Niepodległości był przewodni chwat?
Zostanę sam
Zostanę sam wśród swoich dróg,
Co każda w inną stronę wiedzie.
- Zostać i stać? Nie! To nie dla mnie.
Lecz w którą udać się stronę?
Gdybym tak wiedział, Która jest ta,
Co mnie zawiedzie do celu?
Znowu mam problem.
Gdzie jest mój cel?
I jak go szukać, wśród wielu?
Będę się wspinał, będę drapał,
Wysoko! Po błękit nieba!
Może gdzieś znajdę sens istnienia.
- Cel życia istot ludzkich.
A może celem życia jest
- Szykanie tego celu?
Tak mniemałem, przed laty wielu.
Dzisiaj wiem, ze nie jestem sam.
Całe rzesze – jeśli życie znam
Swego celu poszukuje
Lecz – mało kto go znajduje.
Bywa, że pod stertą rupieci
Odnajdziemy skrawek, co świeci
I choć nęci blaskiem swym
To nie ujrzymy swego celu w nim.
To błędny ognik, co się ukazuje
Temu, co swego celu poszukuje.
– A może tak woltę wykonamy
I szukania celu zaniechamy?
Zaczniemy składać dary codzienności
Ze swoich umiejętności?
Życie będziemy brać jak leci
Wychowując na ludzi swe dzieci?
Żeby Polska
Żeby Polska, dobrze się miała
I własną piersią zło odpierała,
Nie wystarczy klęsk świętowanie.
Koniecznością jest, o tu i teraz zadbanie.
My zaś nad swymi porażkami ubolewamy.
A wszechobecnej podłości nie zwalczamy.
A wiedzmy, że żołnierzami wyklętymi
Zawsze są, walczący z władzami podłymi.
Chwyćmy więc dzisiaj oszczepy w dłonie
I utkwijmy je wszystkie w podłości łonie.
Żeby polskie łany, uczciwością zaszumiały.
A źdźbła rozwagi swobodnie wzrastały.
Wtedy nikt, nikogo wyklinał nie będzie,
Bo zgodne współżycie zapanuje wszędzie.
Życie
Lżej by się żyło, jak byśmy o bliskich pamiętali.
Jeszcze lżej, gdybyśmy ich, zwyczajnie kochali.
Jeśli tak, to podajmy sobie nawzajem ręce,
Może wtedy nikt nie będzie żył w poniewierce?
Wydaję się, że nam do szczęścia by wystarczyło,
Jakby większość ludzi, żądzy władzy się wyzbyło.
– Czy aby na pewno?
Wszak zauważać i takiego człowieka się daje,
Który zadając ból, uczucia zadowolenia doznaje.
Odstąpmy jednak od nadmiaru zła eksponowania
Zauważmy w ludziach potrzebę dobra wyrządzania.
Bo niezaprzeczalnie – wśród nas – tacy są,
Którzy zachwycają zachowaniem i postawą swą.
- Gdyby tak „Ludzi Dobrej Woli” było za mało.
Czy wtedy życie na ziemi, by się utrzymało?
Bóg a zło
Zło jest to wielkość, której Bóg
Choć wszechmocny - nie zmógł.
Temu, dla zgodnego i godnego bytowania
Istnieje konieczność, z nim się zmagania.
W życiu, często tak się układa
Że ono nam, na barki krzyże nakłada.
I czy wierzymy w Boga, czy nie
W pocie czoła musimy dźwigać je.
– Niestety, życie zakłócają burze jak i ciągła słota
Ale czyż Chrystus, nie na krzyżu dokonał żywota.
MATKA
Ideologia LGBT-e
Tytuł – Matka – odebrać kobiecie chce
Szanowne Kobiety, drogie Panie
Zaprotestujcie – nim to się stanie
Naukowe tytuły na niego pomstują
Bo jemu nie dorównują
Wobec tytułu – Matka - nawet hrabiowie
Kładą uszy po sobie
W żadnym ziemskim plemieniu
Nie znajdzie tytułu, który by dorównał
jemu
Więc proście nawet Matkę Boską
Aby tytuł - Matka - otoczyła specjalną
troską
O społeczności
Daleko nam do doskonałości
Lubimy siedzieć w fotelach bylejakości.
Lubimy, przede wszystkim siebie
Nie wspieramy będących w potrzebie.
Klient nasz pan, to brednia – powiadamy.
I najchętniej go olewamy.
Życzliwość błąka się po bezdrożach kraju
Bo wspieranie się nie leży w naszym zwyczaju.
Owocami braku życzliwości
Są niejadalne, dotkliwe dolegliwości.
Często klient z kwitkiem od lady odchodzi
Chorego zaś – o zgrozo – Służba Zdrowia za nos wodzi.
Urzędnik interesantowi drzwi pokazuje
Bo mu przepis prawny nie pasuje.
Zamiast, pod potrzebującego przepis dopasować
Urzędas lubi się jego kłopotem delektować.
Wielu też godzi się z losem
Opuszcza urząd ze spuszczonym nosem
Pułapek prawnych pełne, obywatelskie drogi
A do chorób prowadzą ich odnogi.
Gdzie ta Solidarność, obiecana się podziała
Czyżby w sidła kłusowników powpadała?
Gdzie są i jak na ten stan reagują porządkowi
Może każdemu wystarczy, że się sam obłowi?
Nie myślcie sobie, dranie urzędasy
Że wszyscy będą wam kłaniać się w pasy.
Przepowiadam – przyjdzie pora
Że dopadnie was krzywd ludzkich sfora.
Bo krzywda ludzka się odbija
– Odbiwszy się trafia celnie w krzywdzącego ryja.
Nauka dobrej woli
Po nocy dzień nastaje
To prawda, nie do zanegowania
Więc oczekujmy, po życiowej burzy
Pogody na widnokręgu duszy
Może tak jak dzień po nocy
Po burzy radość naszą duszę otoczy
Uchwyćmy się takiej możliwości
Zamiast się miotać w bezsilnej złości
Rozejrzyjmy się uważnie naokoło
Uśmiechnijmy się do otoczenia
To z niego, na pewno, do wnętrza naszego
Natychmiast wskoczy coś dobrego
A jak spojrzy nam prosto w oczy
To i jasność nas otoczy
Serce z radości raźniej zabije
I zakrzykniemy – tylko z dobrem lżej się żyje
Jeśli tak, to czemu tak mało go pośród nas?
Czemu nie żyjemy z nim przez cały czas?
Odpowiedź na te pytania łatwą nie jest
Wielu, nad jej znalezieniem się mozoli
Niepotrzebnie. Przecież – by ulżyć złej doli
Wystarczy – więcej – Ludzi Dobrej Woli.
Więc, w ramach wychowania obywatelskiego
Uczmy Dobrej Woli, obywatela każdego.
Oferty usługowe
Dobro i zło, tak jedno, jak i drugie
Oferuje Nam swoją usługę.
Tyle
że dobro
skromność
nam oferuje
Zaś
zło
pychą
co dnia częstuje
I
to od człowieka zależy
Ku
czemu pierwej pobieży
Ten
skromnością obdarzony
Często
bywa nie zauważony
Obżarty
zaś pychą
Wszędzie
sam się wpycha
No
i różnorodność ta
Jednych
wspiera
Drugich
utrąca
Ale
byśmy, za wiele, w życiu
Po
bezdrożach nie chadzali
To
koniecznie z życia
Musimy
na zbity pysk
Zło
z naszego życia wywalić
Nie
będziemy wtedy musieli
żyjących
pośród nas
Pyszałków
chwalić
A
jak skromnego zauważymy
I
z nim się zbratamy
To
pokój i zgoda
Zapanuje
między nami
Tych
wartości strzec musimy
Non
stop, przez długie lata
By
pyszałek jakiś
Znów
ze złem nas nie wyswatał